Gdy nasze dzieci były małe, to przeżywaliśmy trudny okres w naszym małżeństwie. Totalne zmęczenie, zdenerwowanie, zmiana pracy i mieszkania. W takiej sytuacji szukałem jakiegoś pocieszenia, czegoś, co wyzwoliłoby u mnie pozytywne emocje i jakoś złagodziło te trudy dnia codziennego. Odkryłem moc zakupów. To był już czas, gdy nie brakowało nam pieniędzy, a bardziej czasu. Z tego powodu stałem się specjalistą od zakupów przez internet. Ile to radości mi sprawiało przeglądanie co można kupić w sieci, zwłaszcza na zagranicznych serwisach. Wieczorami, gdy dzieci usnęły, siedziałem przy komputerze w poszukiwaniu okazji na realizowanie swoich pragnień. Jako dziecko dorastające w kryzysie gospodarczym nie mogłem sobie pozwolić na takie zabawki, które mieli znajomi za zachodnią granicą. Jaki byłem ucieszony, że nadal w sieci można kupić „stare” 8 bitowe komputery o których marzyłem jako dziecko! W krótkim czasie dokonałem odpowiednich zakupów i mam dziś ich sporą kolekcję. Dużą frajdę mi sprawił powrót do lat dziecięcych, wspomnienia i naprawa starych maszyn. Niestety nie wystarczyło to na długo, mój mózg domagał się kolejnych emocji związanych z wyszukiwaniem i kupowaniem rożnych przedmiotów. W każdym facecie jest chyba coś z gadżeciarza i lubi sobie kupić jakiś drobiazg. Odkryłem, że cena zakupionego przedmiotu nie ma właściwie znaczenia. To, co mnie najbardziej emocjonowało to sam fakt wyszukiwania, porównywania parametrów i oczekiwanie na przesyłkę. Po jej odebraniu było już gorzej. W najlepszym przypadku przez parę dni cieszyłem się nowym przedmiotem, czytałem szczegółowo instrukcję i okrywałem jego możliwości. Niestety często okazywało się, że zakup nie był do końca spełnieniem moich marzeń i szedł w odstawkę. Mózg jednak nadal domagał się zakupów. Tydzień bez odebranej paczki, był tygodniem straconym. Czasami do firmy w której pracowałem przychodziło po kilka przesyłek. Zacząłem trać rachubę, czy wszystko, co zamówiłem już przyszło, czy gdzieś zostało zagubione. Ukoronowaniem mojej kariery zakupowej było odkrycie, że w Chinach można kupować bez pośredników i to za takie pieniądze, że nie stanowiły już one żadnej bariery. Kupowanie stało się dla mnie sportem samym w sobie.
W międzyczasie dzieci już podrosły. Zobaczyłem jak bardzo starają się one mnie naśladować. Od małego entuzjazmowały się razem ze mną jak wygrałem jakąś aukcję, przebijając czyjaś ofertę o parę groszy. Nie wiadomo kiedy same nauczyły się przeglądania internetu w poszukiwaniu interesujących ich przedmiotów. Same też zaczęły kupować w Chinach. Teraz one wyczekują nadejścia swoich paczek. Patrząc na nie z boku zobaczyłem jak bardzo się uzależniłem od tych zakupów. Coś, co na krótki czas miało mi pomóc w odzyskaniu dobrego humoru i rozrywce stało się dla mnie uzależnieniem. Zobaczyłem, że dom mamy zawalony mnóstwem przedmiotów, z których nie korzystamy. Nie tylko dom, bo aby wszystko pomieścić kupiliśmy specjalnie dodatkową piwnicę na „graty”. Cieszę się, że moje dzieci potrafią się odnaleźć w nowoczesnym świecie, ale poczułem, że przesadziłem. Zdałem sobie sprawę ile czasu zajmowało mi przeglądanie inetrnetu i szukanie najlepszych ofert, na rzeczy, których właściwie nie potrzebuję. I że tą „pasją” zaraziłem dzieci. Na szczęście moje zakupy to raczej drobne rzeczy, obyło się bez zadłużania i zaniedbywania pracy. Pozostało u mnie jednak poczucie zmarnowanego czasu, który mogłem spędzić inaczej. Zacząłem bardziej się ruszać z domu i otwierać na innych.
Nadal korzystał z zakupów, bo bez nich nie da się żyć. Jednak przyjąłem kilka zasad, których staram się trzymać, aby nie stracić panowania nad sobą. Po pierwsze zamiast kupować nowe rzeczy można spróbować naprawić te stare. Razem z dziećmi rozbieramy na części lub przerabiamy te rzeczy, które mamy. Np. musieliśmy ostatnio wymienić lampę w pokoju, bo była niebezpieczna, gdy się pod nią grało na konsoli. Zamiast kupować nową, udało się nam zamontować stary klosz ze stojącej lampy. Stary komputer można przyśpieszyć wymieniając w nim dysk na SSD, a tępy nóż wystarczy naostrzyć. To takie proste!
Drugą zasadą, którą staram się stosować to odraczanie zakupów, tak aby nie dokonywać ich pod wpływem impulsu. Producenci i sprzedawcy starają się wcisnąć swój towar, korzystając z przeróżnych technik: reklam czy promocji. Od początku naszego małżeństwa stosujemy zasadę, że nie oglądamy reklam. Filmy w telewizji staramy się nagrywać, aby je potem odtworzyć z przewinięciem reklamowych przerw. Jeżeli jednak zostaniemy zaskoczeni pojawieniem się jakiejś reklamy, to wyłączamy głos. Traci ona wtedy wiele ze swojej mocy. Kolejną metodą to sprawdzenie, czy chęć zakupów nie minie sama. Gdy nie potrafię przestać myśleć o jakiejś rzeczy, to wyznaczam sobie termin w przyszłości, od którego dopiero zacznę przeglądać oferty. Przekonałem się, że choć na początku trudno jest wytrzymać, to z czasem mija chorobliwa „konieczność” tych zakupów. Często potem cieszę się, że wytrzymałem i nie uległem swojemu pożądaniu, bo po minięciu ustalonego terminu zakupu okazywało się, że dany przedmiot jest zupełnie niepotrzebny. Zresztą po pewnym czasie mogę już dostać nowszy model. 😉
Ważną dla mnie zasadą jest przekonanie się, że rzeczywiście potrzebuję określonej rzeczy. Mam np. hopla na punkcie sprzętu biwakowego. Gdy dzieci były małe, nakupiłem sporo śpiworów, kuchenek itp., które nigdy nie zostały użyte, bo nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Dopiero obecnie mogłyby się przydać, ale dzisiejsze potrzeby są zupełnie inne, niż sobie kiedyś wyobrażałem. Przekonałem się, że nie warto kupować rzeczy „na zapas”. Np. planując wędrówkę w góry idę ze swoim starym śpiworem. Gdy jednak sprawdzę, że marznę w nim w nocy, to mogę wtedy zacząć myśleć o zakupie nowego, cieplejszego.
Najbardziej podstępnym elementem pożądania rzeczy jest powiązanie ich z poczuciem własnej wartości. Dochodzi do tego wtedy, gdy musimy kupować, bo bez tych przedmiotów czujemy się gorsi. Często musimy mieć to co inni (albo troszkę więcej), aby móc normalnie funkcjonować. W naszej rodzinie takim poligonem na którym toczymy tego walki sami ze sobą jest nasz samochód. Jeździmy 15-letnnim citroenem Xsara Picasso, który nas nauczył w jaki sposób można cieszyć się z tego co się ma. Kupiliśmy go jak miał 3 lata i pięknie się prezentował. Niestety ktoś następnego dnia zrobił na nim głęboką rysę gwoździem. Nie wierzyłem, że można być tak zawistnym i zaparkowałem znowu w tym samym miejscu. Na drugi dzień pojawiła się kolejna rysa. Aby ja zlikwidować trzeba by lakierować cały bok samochodu. Postanowiliśmy z tym jakoś żyć. Potem było więcej takich zarysować, stłuczek, które sami zrobiliśmy. Z czasem przestaliśmy się tym przejmować. Jeżeli to nie wpływało na bezpieczeństwo, to przechodziliśmy z tym do porządku dziennego. Odkryłem u siebie nowy rodzaj wolności, że nie muszę się zamartwiać jak o coś zahaczę, a np. dzieci pomalują pisakami stoliczki w samochodzie. Okazało się, że nasza Xsara doskonale sprawdza się na terenowych wypadach, a spawanie tłumika czy wymiana osłony pod silnikiem kosztuje niewiele. Obawiam się, że tak bardzo zasmakowaliśmy tej wolności, że trudno będzie nam się rozstać z tym autem.
Najgorsze w zakupoholizmie, tak jak w każdym uzależnieniu, jest to, że traci się kawał życia, które można przeznaczyć na zupełnie inne aktywności. Jeżeli przestanie się myśleć o posiadaniu rzeczy okazuje się, że ma się czas na rozwijanie innych zainteresować i po prostu cieszenie się życiem, a zwłaszcza kontaktami z innymi osobami!