Czasami, gdy zamykam oczy, widzę drogi pośród sosnowego lasu. Często przemykałem po nich samochodem, gdy pomagałem organizować obozy harcerskie. Sosny przeważnie rosną na kiepskich glebach, a wtedy drogi są typowo piaszczyste. W suchy, piękny dzień trzeba jechać na nich z maksymalną prędkością, bo zatrzymanie groziło zakopaniem się w miejscu i utknięciem na dobre. No chyba, że miało się terenówkę z napędem na cztery koła i odpowiednimi oponami.
Na moje obozy jeździłem naszą osobówką Citroenem Xsara Picasso. Była bardzo pakowna, nie widać było na niej kurzu, który osiadał z drogi i miała stosunkowo duży prześwit. Czasami, podczas manewrowania między drzewami zahaczałem o jakieś pieńki, ale plastykowe elementy podwozia łatwo było wymienić tanim kosztem po powrocie do domu. Czasami w przypływie konieczności używałem jej do transportu drzew na pionierkę obozową. Z zazdrością jednak spoglądałem na samochody terenowe służb, które przyjeżdżały do nas na różne kontrole. Osoby, które musiały codziennie poruszać się po takich drogach potrzebowały takiego sprzętu. Ja tylko na kilkanaście dni w roku.
Na chęć posiadania samochodu terenowego na dobre zachorowałem po wyprawie w Gorce. Wtedy nocowałem z kolegami w szałasie pasterskim i w nocy obudził nas hałas zbliżającego się konwoju pojazdów. Okazało się, że to organizatorzy maratonu górskiego, którzy właśnie na tej polanie planowali założyć punkt żywieniowy. Do dziś pamiętam klekot silników ich samochodów terenowych. Duża pojemność silnika ma w sobie coś niesamowitego. Zacząłem się rozglądać w modelach i rocznikach. Okazało się, że w tym temacie jest duży wybór, a jako że marzył mi się model jeszcze w starym stylu, to i finansowo nie byłby to duży problem. Trochę zajęło mi przekonywanie żony, a ona widząc moje rozterki i pragnienia, chciała dla mnie jak najlepiej.
Miałem jednak sporo wątpliwości. Mieszkamy w dużym mieście, w bloku i taki samochód terenowy mało się przydaje na co dzień. Trzeba go jednak cały czasu utrzymywać i walczyć dla niego o miejsce na parkingu. Gdy będzie potrzebny, to nie wiadomo, czy wtedy zapali. Z drugiej strony czas naszej Xsary Picasso też już dobiegał końca i przydał by się jej pomocnik lub nawet następca. Nie chcieliśmy jednak kupować nowego auta, zwłaszcza terenowego. Są one ponad przeciętnie drogie i wiedziałem, że będzie mnie dużo kosztowała każda ryska, której nabawię podczas jazd po lesie. Myślałem więc o starszym, używanym modelu. Obserwowałem oferty w ogłoszeniach, dzwoniłem do sprzedających i jeździłem oglądać samochody w rożne części Polski. Nie mogłem się jednak zdecydować, bo ciągle miałem wątpliwości, czy potrzebuję tego pojazdu. Zrezygnowałem więc z poszukiwań.
I wtedy nastąpił przełom. Kolega z pracy, któremu opowiadałem o swoich marzeniach, wspomniał mi, że jego znajomy chce sprzedać terenówkę, którą jeździła jego żona. Jaka to była wspaniała okazja! Pierwszy właściciel, znajomy, z wiarygodną historią przebiegu pojazdu i do tego w super stanie. Cena też nie była za wysoka. Umówiłem się z nim na następny dzień na oględziny samochodu. Po powrocie do domu dopadły mnie jednak poprzednie wątpliwości. W głowie miałem straszny mętlik. Byłem w strasznym konflikcie między marzeniami i pożądaniami, a rozsądkiem i rozumem. Nie było nikogo, komu mogłem się w tamtej chwili zwierzyć, a zwłaszcza przyjąć radę co mam wybrać, którą drogą podążyć. Postanowiłem powierzyć tą sprawę i poradzić się osoby, którą cenię i na której mogę polegać w takich beznadziejnych przypadkach – mojego Boga. Zacząłem się modlić do Jezusa, aby pokazał w którym kierunku mam iść. W tamtych czasach namiętnie czytałem książkę „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Znalazłem w niej wiele cennych porad i odpowiedzi na moje wcześniejsze pytania. Wziąłem ją wiec do ręki i otworzyłem na przypadkowej stronie. Mój wzrok padł na tekst, którego wcześniej jakoś nie widziałem.
W tym momencie wiedziałem co mam rozbić i choć nie było to łatwe, zrezygnowałem z kupienia tej terenówki. Następnego dnia w pracy, napisałem maila do właściciela z przeprosinami i odwołałem oględziny auta. Po wysłaniu wiadomości siedziałem tępo wpatrzony w ekran, a jakiś głos w moim wnętrzu krzyczał z wyrzutem, że straciłem taką okazję. Podszedł wtedy do mnie szef i poprosił mnie do swojego gabinetu. Myślałem, że zauważył moje rozterki i chciałby o nich pogadać, mimo, że nie wtajemniczałem go w moje plany. Okazało się, że chodzi o coś innego.
Rysiek, wspólnie z zarządem uznaliśmy, że tobie jako kierownikowi należy się auto służbowe. Nie narzucamy Ci konkretnego modelu. Wybierz sobie jakie chcesz, byle było tylko nowe i mieściło się w ramach limitu przeznaczonego dla kierowników
Nie od razu dotarł do mnie sens tego komunikatu. W głowie miałem jeszcze straconą przed chwilą okazję. Nie wiem, ile to trwało, zanim zrozumiałem, że sprawy mojego samochodu obrały zupełnie inny kierunek, który nigdy by nie przyszedł do głowy. Poszedłem do łazienki, aby obmyć twarz zimną wodą, bo bałem się, że mogę wybuchnąć płaczem ze szczęścia. Nie wiedziałem tylko co było większym powodem do takiego zachowania – nowy samochód, czy też uwolnienie od chęci posiadania terenówki. Najbardziej mnie jednak przejęło, że Jezus odpowiedział na moje modlitwy. Nie tylko zabraniając działania wg moich pragnień, ale natychmiast dając o wiele więcej. Słyszałem, że to się przytrafia innym ludziom, ale nie mnie. Nie mam pojęcia jak moje serce mogło znieść tyle emocji przez jedną dobę!
W dostępnym limicie cenowym nie mogłem zmieścić samochodu terenowego. Nie było mi to już jednak potrzebne. Wiedziałem, że mając takiego Opiekuna, da mi właściwe auto we właściwym czasie. Kupiłem następcę naszej Xsary – nowego Citroena C4. Cała rodzina była nim zachwycona! A ja mogłem nim jeździć na obozy harcerskie, a potem na włóczęgi po Polsce. Mimo, że był nowiutki, to nie bałem się go zostawiać na leśnych parkingach i nie zauważałem jego rys. Emocję w stosunku do auta służbowego są zupełnie inne, niż te, do własnego. Dalej jednak, gdy widzę na ulicy jakąś terenówkę, to zachwyca mnie ten widok. Cieszę się nim, ale mnie on już nie zniewala.
Citroen C4 z czasem stał się najstarszym autem w naszej firmie. Po kilku latach wykupiłem go na własność i ciągle jest świadkiem naszych przygód. Stał się członkiem rodziny i na razie nie wyobrażamy sobie życia bez niego. A sen o terenówce? Też się spełnił, choć może w innej formie. Dziś właśnie otrzymałem kalendarz na 2025 od Miva Polska – organizacji, która zajmuje się zakupem środków transportu dla misjonarzy w odległych krajach. Zawsze z fascynacją oglądam zdjęcia, które się w nim znajdują. Tam to dopiero są drogi! Zwykłe samochody nie mają tam szans. W ostatnich latach wspomagamy tą organizację i myślę, że za te nasze wpłaty, to już kupiono terenówkę. Choćby taką jaka jest na okładce tego kalendarza.