Czas czytania: 5 minut

Połączył nas przypadek. Przyjechałem do wielkiego miasta na studia. Odebrałem w dziekanacie skierowanie do akademika, a potem kierowniczka wskazała mi pokój. On już tam był pierwszy. Przyjechał z drugiego końca Polski i do tego był doświadczony w życiu poza domem. Szkołę średnią spędził w internacie. Okazało się, że jesteśmy na tym samym kierunku. Jakoś na początku przylgnął do niego przydomek Misiak. To były piękne czasy. W jednym pokoju, o powierzchni 12 m mieszkały 3 osoby. Był z nami jeszcze jeden kolega z telekomunikacji. Dziwna sprawa: byliśmy ze sobą prawie 24 godziny na dobę, zupełnie przypadkowo dobrani ludzie i było nam ze sobą dobrze. Dla każdego z nas było to nowe środowisko, nowi ludzie i nowe problemy z którymi należało się zmierzyć. Razem było po prostu łatwiej. Nic dziwnego, że przez te wspólne lata w akademiku staliśmy się prawie jak bracia. No, przynajmniej wtedy tak czułem.

Wszystko zaczęło się psuć pod koniec 3 roku, gdy się nawróciłem i odkryłem, że oprócz świata materialnego i do pojęcia rozumem jest także świat religii, uczuć, wrażliwości i psychologii. To bardzo mnie zmieniło i sprawiało mi dużą radość. Tą radością chciałem się podzielić z innymi, a zwłaszcza tym, na których mi najbardziej zależało. W końcu będąc szczęśliwym, bardzo się chce uszczęśliwiać innych.  Uwielbiałem opowieści innych osób o swoich uczuciach. Przegadałem w ten sposób wiele nocy na akademikowym korytarzu. Moi współlokatorzy zainteresowali się moją przemianą i próbowali ją zrozumieć. Dużo rozmawialiśmy wtedy ze sobą i razem uczestniczyliśmy w rożnych zajęciach. Po pewnym czasie jednak uznali, że to nie dla nich i chcą żyć po swojemu, tak jak dotychczas. A mnie – świeżo nawróceniu wydawało się, że znam receptę na wszystkie bolączki świata i chciałem się nią dzielić ze wszystkimi. Nie ważne, że trochę na siłę, ale z dobrego serca!

To zaczęło powodować konflikty. Narastało między nami złowrogie napięcie i już nie było tej radości. Na szczęście miałem innych znajomych, którzy mnie wspierali i przekonywali, że moja droga jest słuszna. 4 rok to był już koszmar. Każdy „okopał” się na swoich pozycjach i nie dawało się porozmawiać na żadne tematy. Inni koledzy i koleżanki z akademika starali się być rozjemcami i pocieszali nas, że najwięcej można się nauczyć od ludzi, którzy mają zupełnie inny charakter. Nikt z nas w to nie wierzył. Nasz pokój zaczął wiać pustką. Jeden kolega coraz częściej wyjeżdżał do domu, a ja coraz więcej czasu spędzałem na mieście. Z Misiakiem praktycznie przestałem się porozumiewać. Nie umieliśmy rozmawiać o problemach, a tym bardziej ich rozwiązywać. Każda moja próba, aby porozmawiać o dzielących nas różnicach wywoływała agresję. On nie lubił rozmawiać o uczuciach, a zwłaszcza bolesnych. Fajnie było tylko wtedy, gdy można było pożartować.

Pewnego wieczoru postanowiłem zupełnie zmienić front. Zamiast dalszego stosowania nieskutecznych metod porozumiewania, poszedłem do sklepu i kupiłem pół litra wódki. To było moje pierwsze „pół litra” w życiu. Postawiłem to na stole w akademiku i zapytałem, czy nie chce się ze mną napić. Spojrzeliśmy na siebie, chyba pierwszy raz tak głęboko w oczy i każdy z nas momentalnie wiedział, co ma robić. Rzuciliśmy się na siebie z pięściami i zaczęliśmy się porządnie boksować. Ta agresja, zebrana przez ostanie miesiące wzięła górę. Biliśmy się porządnie. Dostało się całemu pokojowi, poprzewracaliśmy krzesła i stoliki, upadła na podłogę cała metalowa szafa. Gdy już opadliśmy z sił, mogliśmy się zabrać za picie wódki. Nie pamiętam już dokładnie o czym rozmawialiśmy tego wieczoru, ale pamiętam, że było inaczej niż zwykle, milej. Od tego czasu się już nie kłóciliśmy, ale też nie zostaliśmy przyjaciółmi. Po prostu zaznaczyliśmy swoje granice i staraliśmy się ich przestrzegać. Życie jakoś się ułożyło.

Tym większym ciosem było dla mnie, gdy z końcem 4 roku Misiak i kolega postanowili się wyprowadzić. Na 5 roku chcieli zamieszkać, w wygodniejszym 2 osobowym pokoju, w którym już nie było dla mnie miejsca. Zabolało mnie to, ponieważ powiedzieli mi to już po fakcie, gdy było już wszystko załatwione. Nie zapytali mnie o zdanie. Byli dla mnie naprawdę kimś ważnym, mimo dzielących nas różnic. Dotąd myślałem, że z wzajemnością. Nic to, postanowiłem zostać sam w pokoju i poczekać, aż mi dokwaterują nowych lokatorów. Fajnie będzie poznać nowych ludzi.

Niestety okazało się, że „nowi” to zupełnie inni ludzie, z którymi nie mogłem znaleźć żadnego wspólnego języka. Chyba za bardzo się zmieniłem, albo też zabrakło wspólnych wspomnień, czy interesów. Ten pierwszy miesiąc nowego roku był jednym z najgorszych w moim życiu. Wydawało mi się, że jak się jest przyjaznym dla ludzi to i oni będą tacy dla ciebie. Dzięki Misiakowi umiałem już więcej rozmawiać o problemach, ale nie udało mi się trafić do współlokatorów. Tym razem ja wyprowadziłem się do innego akademika, gdzie było wolne miejsce u starych znajomych.  Tam jakoś doszedłem do siebie.

A co z Misiakem? Dziwna sprawa. Wydawało mi, że to ja zostałem porzucony i jestem ofiarą w tym konflikcie. Mimo to, próbowałem nawiązać z nim kontakt, nadal się spotykać, czy rozmawiać. Jednak nic z tego się nie udało. Żal mi było tych wspólnych lat i razem spędzonych chwil, a teraz byłem traktowany jak zupełnie obca osoba. I co dziwniejsze, tak zaczęło mnie traktować coraz więcej osób, zwłaszcza z poprzedniego akademika. Czułem się strasznie odrzucony.

Walczyłem z tym uczuciem przez następnych kilka lat, już po zakończeniu studiów. Nie mogłem zrozumieć, że wtedy byliśmy ze sobą tak bliscy, a teraz nikt o mnie nie pamięta. Hymnem tamtych czasów była dla mnie piosenka „Hej przyjaciele!”. Do rozwiązania tego problemu doszedłem dopiero wiele lat później, gdy kilka raz zmieniłem pracę. W każdej z nich poznawałem wiele osób, parę z nich uważałem nawet za przyjaciół. Niestety, gdy zmieniałem pracę, schemat się powtarzał: ludzie, których uważałem za bardzo mi bliskich, obojętnieli i z czasem zupełnie o mnie zapominali. Pogrążała ich praca, rodzina i ogólnie „życie”. Gdy zabrakło naszych wspólnych interesów, nie dbali o więzi, idąc naprzód. Takie jest chyba życie. Zrozumiałem też, że byłem potrzebny im do osiągnięcia ich celów i gdy ta potrzeba wspólnych interesów mijała, kończyła się znajomość. Zrozumienie tego bardzo mnie bolało, ale otworzyło na nowe możliwości i doznania. Dotąd straciłem bardzo dużo czasu na czekanie, aż dawni znajomi znajdą dla mnie czas. Teraz wolę go inwestować w nowe osoby i sprawy, nie „napalając” się już, że nasza przyjaźń będzie trwać wiecznie. Po prostu warto czasami miło spędzić czas, nie przejmując się różnicami i tym, że być może już więcej nie spotkam tej osoby. W tym jednym właśnie Misiak miał rację. Oprócz tego staram się być otwarty na wszytko, co przyniesie życie, bo kto wie, może ktoś kiedyś wróci i ja też będę chciał do niego wrócić.

Spotkałem Misiaka gdzieś po 15 latach. Wiedziałem, gdzie pracuje i kiedyś będąc w tym budynku zadzwoniłem do niego. Spotkaliśmy się podczas przerwy obiadowej i potem, już po pracy. Było bardzo miło, powspominaliśmy dawne czasy i pogadaliśmy o tym czym się zajmujemy na bieżąco. Czas spotkania minął szybko i gdy sam zostałem na ulicy, zrozumiałem, że już za nim nie tęsknię i dawne czasy minęły bezpowrotnie. I ucieszyłem się, że rozstaliśmy się 15 lat temu, że na siłę nie ciągnąłem to związku, bo nadal z jego strony nie było chęci jego kontynuacji. Od tego spotkania między nami zapadła cisza.

Co ta historia mnie jeszcze nauczyła? Starej prawdy, że to co dobre dla mnie nie musi być dobre dla innych. Świeżo nawróceni bardzo często o tym zapominają, przekonani o swojej nieomylności. Inne osoby przeważnie działają w życiu w inny sposób i jest im z tym dobrze. Dzisiaj wolę współpracować z osobami o innych charakterach, bo choć czasami trudno się porozumieć, to razem można osiągnąć o wiele więcej. Często inni wykonują za mnie prace, które mi sprawiają straszą trudność. I czasami, gdy razem osiągniemy coś niemożliwego, przypomina mi się ten pokój w akademiku po rozmowie z Misiakiem: poprzewracane stoły i krzesła i szafa na której została „szrama” po naszej walce. Ciekawe, czy jest do tej pory? Chyba, nie poszła już pewnie na złom. Przecież minęło już tyle lat…