Było nas trzech: Dziejek, Krzysztof0722 i Pysiek.
![](https://laze.ga/wp-content/uploads/2022/03/i_love.png)
Zachwyceni liczba skrzynek projektu I love PL byliśmy pewni, że już jednego dnia uda nam się wygasić sporo punktów na mapie nieznalezionych skrzynek. Jedyny wolnych termin wypadł 07.07.2012, bo to już wakacje, weekend, żona na wycieczce itp. Niestety nie przewidzieliśmy upałów 37C, ale nikt nie chciał „wymięknąć”. Tak więc o godz. 13:00 zaparkowaliśmy dwa keszowozy na parkingu przed biblioteką w Grodźcu, w okolicach skrzyżowania drogi do Kniei.
Pierwsza, to „Lech Wałęsa” – quiz. Uniosłem się ambicją, bo przecież ma za sobą technikum elektryczne i coś rozumiałem z tych zapisów. Jednak trwało to trochę, zanim na kalkulatorze wyliczyliśmy współrzędne skrzynki. Upewniliśmy się w naszych obliczeniach, gdy dotarliśmy na miejsce i okazało się, ze gospodarze terenu w ogóle nie okazują zainteresowania bandą, która przyjechała na rowerach. Dziejek nawet nawiązał kontakt z tubylcami, którzy potwierdzili, że nie jesteśmy pierwsi. Potem poszło już łatwo i pierwsza skrzynka „I love PL” zaliczona! Zdecydowaliśmy się jechać dalej wg wskazówek zegara. Niestety już wkrótce skończyły się asfalt i zaczęły się drogi polne i łąki. Przyzwyczajony do miejskich skrzynek, musiałem zdemontować przedni błotnik rowerowy i zamontować plecak do roweru. Z nieba cały czas sączył się piekielny żar. Tak dotarliśmy do „Joachima Halupczoka”. Skrzynka została szybko namierzona przez Krzysztofa, który mimo młodego wieku ma prawdziwie pieski węch na skrzynki (w końcu najwięcej ich znalazł). Niestety, aby dobrać się do logbooka trzeba nie lada umiejętności manualnych. Próbowaliśmy wszystkiego: patykiem, na gumę do żucia, trawką, kombinerkami i nic. Przeczytaliśmy wpisy naszych poprzedników i ciągle powtarzało się hasło: „sprzęt specjalistyczny z samochodu”. Oczywiście nikt nie chciał wracać . Wreszcie Dziejek – nasz MacGyver skonstruował specjalny haczyk, dzięki któremu udało się podjęć kesz. Jacy byliśmy szczęśliwi!
![](https://laze.ga/wp-content/uploads/2022/03/2012-07-07-390-1024x575.jpg)
Upojeni tym sukcesem, postanowiliśmy jechać wprost na następną skrzynkę – „Fiat 126p”. Wprost, czyli przez łąkę, a potem przez las i bagno, tak z kilometr. Niestety utknęliśmy przed drucianą siatką na zwierzynę i musieliśmy się wracać. Nasze morale podupadło, ale nie było innego wyjścia. W tym momencie pojęliśmy uchwałę: „Nigdy więcej krzaczorów”. Jak wróciliśmy na łąkę, to słońce było już w zenicie. Nasze ręce i twarze nabrały czerwonego koloru, jednak niestrudzenie pchaliśmy nasze rowery w poszukiwaniu „głównej drogi”. Na tej trasie forsowaliśmy parę strumieni, jednak Gramin Dziejka zapewniał nas, że już nie długo do prawdziwej drogi. Gdy wreszcie ją osiągnęliśmy tą leśną drużkę, to poczuliśmy się jak na A4. Napchaliśmy się chipsami i ruszyliśmy popchać jego fiata. Nie było jednak łatwo go znaleźć. Kordy wskazywały skrzyżowanie. Ja upierałem się, że jest to butelka po wódce zaklinowana w strumieniu, ale wreszcie się udało! Wtedy byliśmy przekonani, że największy kryzys mamy za sobą i teraz będzie z górki. Następnie robiliśmy zakłady, czy „Mieszko I” to papierki po cukierkach, dąb, czy 10 zł, ale nic z tego. Z tej skrzynki zapamiętałem ból w nodze, gdy spadłem sosny udającej most na strumieniu. Bolesław III zachwycił nas jagodami. Trochę ich poskubaliśmy.
Nabrawszy nowych sił ruszyliśmy asfaltem na „Łokietka”. Podniecony wspaniałą drogą włączyłem najwyższą przerzutkę i wtedy w rowerze dało się słyszeć straszy trzask: w drobny mak poleciała tylna przerzutka. Dla mnie to już był koniec, ale nie dla Dziejka – MacGyvera. Szybki rzut oka i decyzja chirurga: „Będziemy ciąć”. Za pomocą swoich magicznych kombinerek rozwalił łańcuch, skrócił go o parę ogniw i zaklepał. Nie było łatwo. Był jednak dumny, że to chromowane cacuszko kupione na Amazonie wreszcie na coś konkretnego się przydało. Łańcucha wystarczyło na jedną skrzynkę. Na „Kingsajz” rower dopchałem już ręcznie. Tutaj podjęliśmy decyzję o rozstaniu: jak ruszyłem w stronę pobliskich zabudowań, a chłopaki dalej, aby coś jeszcze zahaczyć. W najbliżej wiosce poprosiłem o młotek i kawałek kowadła i doklepałem do końca łańcuch. Tropiąc kolegów zaliczyłem jeszcze dwie skrzynki, chociaż oni solidarnie wpisali mnie na listę znalazców. Mogłem na nich liczyć. Słońce zaczęło już trochę przygasać, co zaktywizowało bardzo muchy. Nie takie zwykłe, domowe, ale te końskie – prawdziwe wampiry. Przekonały nas skutecznie, że trzeba wracać. Gospodyni na plebani w Kniei polała nas wodą na pożegnanie i śmiało ruszyliśmy asfaltem do samochodów. Niestety na ostatnich metrach łańcuch znów się urwał.
Udało się jednak doczłapać do samochodów. Sklep był już zamknięty, a nasze butelki z wodą zostawione w autach osiągnęły 50C. Ale kto by się tym przejął! Rowery szybko na dach, kluczyk w stacyjkę i nic. K… zostawiłem samochód cały dzień na światłach i padł akumulator. Chwila załamania, ale okazało się, ze mamy kable rozruchowe. Tylko gdzie je podłączyć? W moim citroenie akumulator jest pod siedzeniem kierowcy i nie ma szans, aby się do niego dostać. Pod maską dwie śrubki wyglądające na styki. Metodą losowania wybieramy, który to plus, a który minus. Kable podłączone i grzejemy silnik Skody Dziejka. Niestety nic to nie pomaga. Kable jednak nagrzały się jak cholera. Nie można ich dotknąć. Po kilkunastu minutach zamieniamy polaryzację. Iskry sypię się na wszystkie strony, ale znowu nic. Na schodach biblioteki przychodzi nam pomysł, aby problem wygooglać. I wtedy okazuje się, że te dwie śrubki to są dwa plusy. Ciągle robiliśmy zwarcie. Teraz samochód zapalił. Wreszcie wracamy do domu.
![](https://laze.ga/wp-content/uploads/2022/03/2012-07-07-397-1024x575.jpg)
Taki dzień wymaga jednak podsumowania, więc zawijamy do pizzerii, gdzie przy jedzonku i napojach uspokajają się emocje. Przecież przeżyliśmy! Ja świętowałem swoją 100 skrzynkę, a Dziejek postanowił zrewanżować się Krzysztofowi za certyfikaty, które wyłowił z jego skrzynek. W prezencie otrzymał on Dakotę 10, dzięki której na pewno założy jeszcze parę. 😉 Tak więc wróciliśmy do domów, trochę ze strachem, bo było bardzo późno (ach tak rodzina!). W pospiechu wyładowałem rowery z bagażnika, a ich zapinki położyłem na dachu. Po pożegnaniu ruszyłem gwałtownie i po kilkuset metrach skrobanie po dach uświadomiło mi, że o czymś zapomniałem. Uratowałem trzy zapinki, a jednej mimo krążenia po okolicy nie udało się znaleźć.
Wyprawa ta pokazała mi, że czasami prawdziwym celem nie jest to co zakładaliśmy. Nastawialiśmy się na ilość znalezionych skrzynek, a lewo zrobiliśmy ź literki I. Nie to było jednak najważniejsze. Podczas tej wyprawy mogłem naprawdę przekonać się, co znaczy braterstwo, czyli wspólne pokonywanie przeszkód. Sam bym się poddał na początkowych kilometrach, nie dałby radę z awarią roweru i samochodu. Mam nadzieję, że wrócimy jeszcze do tego lasu, bogatsi o doświadczenia, ale także ze świadomością swojej bezradności, gdy w pojedynkę chcemy sprostać wyzwaniom. Fajnie mieć kolegów, którzy kryją twój tyłek i wyciągają cię z bagna!
![](https://laze.ga/wp-content/uploads/2022/03/2012-07-07-395-1024x575.jpg)
Natomiast rano, w świetle dnia, zobaczyłem, że brakująca zapinka do bagażnika wisi sobie na tylnej wycieraczce auta…