Wyszedłem ostatnio na patologicznego ojca, który zupełnie nie interesuje się dziećmi. Żona wysłała mnie na zebranie rodziców klasy mojego synka. Lata nie byłem na takich spotkaniach, bo zazwyczaj obsługuje je piękniejsza część naszej rodziny. Tematy zebrania kręciły się wokół zbliżającego się końca roku. Między innymi była poruszana sprawa książek, które dzieci mają dostać na koniec roku. Pani pokazała nam katalog, który otrzymała od handlowca. Same książki przyrodniczo – literackie. Nic dla chłopaków. Po chwili rodzice wybrali jedną książkę, tą najdroższą. Zastanowiło mnie to, bo zazwyczaj była wielka bitwa o każde parę złotych. A teraz taki prezent, który chcą zafundować dla tych najlepszych!
Okazało się, że jestem zupełnie niezorientowany. Taką książkę dostaną wszyscy, nie tylko Ci co mają najlepsze oceny. Musi być taka sama, aby żadne z dzieci nie poczuło się gorsze. Nie mogłem tego zrozumieć. Czy tak książka będzie się tak samo podobać wszystkim dzieciom? Z rozmyślań wytrąciło mnie pytanie Pani, czy będziemy się składać na jakiś prezent z okazji Dnia Dziecka. Zasugerowałem, z nie, bo każde i tak coś dostanie od swoich rodziców. Zostałem jednak zignorowany i przeszło zebranie dodatkowego funduszu ( 7 zł) na dwie gałki lodów, aby wszyscy mieli to samo. Nie można sobie wybrać tych lodów, które się lubi. Wszyscy muszą dostać to samo. Nikt nie może być gorszy, bo będą się bili i kłócili.
Moje dzieci nie mają problemów z nauką i myślałem, że książki, które przynoszą do domu, to nagroda za ich pracę w ciągu roku. Nie dawało mi to spokoju i postanowiłem przesłuchać synka na tą okoliczność.
– Te, młody, a gdzie masz te książki, które dostałeś na koniec roku? – zagaiłem rozmowę.
-Tam na półce. Nigdy ich nie otworzyłem – odpowiedział i wyciągnął tą ostatnią. Był to jakiś album o zjawiskach pogodowych w troposferze. Ciężka i bogato ilustrowana, ale chyba zbyt trudna dla ucznia drugiej klasy podstawówki.
-A kto ją dla ciebie wybrał? – zapytałem zaciekawiony.
– Sam ją wybrałem, bo była najlepsza, z tych co mogliśmy wybrać. Inne były o zwierzątkach i roślinach, albo jakieś słowniki lub inne głupoty – wyjaśnił.
-A czy którychś z nauczycieli wie, czym się interesujesz? – dalej prowadziłem śledztwo. Nic nie powiedział, tylko popatrzył na mnie jak na idiotę.
-No dobra, ale kiedyś mówiłeś, że z pan od angielskiego pożyczył od ciebie gazetkę motoryzacyjną – nie poddawałem się.
-No, tak właściwie, to mi ją zabrał jak czytałem pod ławką po dzwonku i sam się potem w nią wciągnął – smutno stwierdził synek.
-To nikt się nie interesuje tym co lubisz i nie widzi czym się zajmujesz w wolnych chwilach? – byłem już podłamany.
Chwilę pomyślał.
-Mam! – wyciągnął jeszcze jedną książkę- Tą dostałem w zerówce od Pani, która widziała jak ciągle wycinałem samochody z gazet. „
Tylko to było prywatne przedszkole i w grupie było 6 dzieci” – przemknęło mi przez głowę i zostawiłem go samego, bo wciągnął się w wspomnienia i przeglądanie starej książki.
Nie mogłem tak zostawić tego problemu. Postarałem się go przynajmniej trochę zrozumieć. Kupiłem sobie książkę „Wielkie Ego”, którą napisał Glynn Harrisson. Jest w niej wiele myśli, które warto poruszyć, ale dziś odwołam się do paru zdań, które mnie poruszyły w tym temacie związanym z książkami.
„Przekonanie, że wysoka samoocena jest kluczem do zdrowego dzieciństwa towarzyszy nam wszędzie. Dobrzy rodzice nie chcą narażać zdrowia, powodzenia, osiągnięć w szkole i rozwoju osobowości dziecka poprzez osłabienie jego poczucia wartości. Dlatego dzieci bywają nadmiernie chwalone, a rodzice stają się nadopiekuńczy i ulegają ich wszelkim zachciankom. Chronimy dzieci przed rzeczywistością poprzez unikanie współzawodnictwa lub łagodzenie skutków niesprawiedliwości, zapominając, że porażka jest jednym ze sposobów doświadczania życia. Kiedy to tylko możliwe, próbujemy sprawić, aby nie było przegranych, a każdy otrzymał należną nagrodę.
Współzawodnictwo pozwala wydobyć z nas to, co najlepsze i zdefiniować nasz zdolności. Ważny jest sposób, w jaki interpretujemy zwycięstwo i porażkę. Współzawodnictwo pozwala nauczyć dzieci przegrywać. Radzenie sobie z porażkami to jedna z najważniejszych życiowych umiejętności, ale rzadko spotkamy dobrych nauczycieli, którzy nam to wytłumaczą. Takie jest życie. Czasem wygrywasz, czasem przegrywasz.
Jeżeli Twoja córka jest księżniczką, czy oznacza to, że Ty jesteś królową lub królem? Nie. Oznacza to, że jesteś lojalnym poddanym, który powinien wykonywać polecenia księżniczki.”.
Zastanawiam się, jak będzie wyglądał świat w którym nasze dzieci będą już dorosłe. Czy eksperyment psychologiczno-socjologiczny polegający na budowaniu własnej wartości, nawet bez realnych podstaw, się powiedzie? Czy im to pomoże w życiu, czy wręcz zaszkodzi?
Z takimi myślami usypiam, trzymając w ręku książkę o pogodzie mojego synka. Chyba się w nią wciągnąłem…