W tym roku wyjątkowo trudno było nam się wyrwać na wyprawę. Każdy z nas pozostawiał w domu rodzinę i pracę. I ta ostatnia domagała się szczególnej opieki, która kazała nam walczyć do późnych godzin nocnych. Mimo to, w środę 21.09.2016 rano byliśmy gotowi do drogi i spakowani w plecaki. Droga z Wrocławia do Krościenka nad Dunajcem to ok 5 godzin drogi. Ostatnia chwila na załatwienie spraw przez telefon i zjedzenie posiłku w cywilizacji.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14566284_666937663465779_4065182770821943901_o-1024x768.jpg)
Góry powitały nas zmienną pogodą. Co pewien czas przychodziły ataki deszczu, po których następowało obfite parowanie terenu. Były jednak momenty, w których pokazał się błękit nieba. Wokół nas zaczęły wyłaniać się pasma górskie. Naszym pierwszym celem był Lubań (1200 m n.p.m.) Wiedzieliśmy, że tam w lecie znajduje się studencka baza namiotowa, teraz opuszczona, ale z szopą chroniącą od deszczu i co ważniejsze ze źródłem wody. O tą wodę na szczytach najtrudniej. Ludzi na naszej trasie praktycznie nie było, nie śpieszyło nam się na nocleg, nikt na nas nie czekał i mieliśmy dużo czasu, aby pogadać. To wspólne przebywanie razem, rozmowy i czas dla siebie, były jednym z głównych celów wyprawy. W tym roku naszym przewodnikiem była książka „Męskość – nowe spojrzenie”. Drugim celem była wolność i prostota. Cieszyło nas bardzo, że nie musimy rezerwować noclegów, plany wędrówki nie są zbyt napięte i że musimy sobie dać radę z tym, co niesiemy ze sobą w plecakach. Każdy z nas posiadał swój hamak, który miał służyć do spania, czy to pod dachem, czy też między drzewami. Zamierzenie ambitne, ale czy sprawdzi w takiej pogodzie i w jesieni?
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14500590_666935206799358_1098919961075690940_o-1024x576.jpg)
Lubań powitał nas łaskawie – chwilowo nie padało. Dzięki temu mogliśmy podziwiać okoliczne widoki z wieży umieszczonej na szczycie. Niestety Tatry skryły się za chmurami. Niedługo miał zapaść zmrok, trzeba było więc zebrać drzewo na ognisko, zatankować wodę u źródełka i przygotować coś do jedzenia. Na tej wyprawie zachciało nam się gotować – koniec z zupkami „chińskimi”. Kuchnia dnia pierwszego należała do wegan.
W górach zmrok przychodzi znienacka. Wystarczy, że słońce skryje się za pobliski szczyt i momentalnie zapada ciemność, zupełnie nieznana w miastach. Nie ma tu żadnych źródeł światła, oprócz księżyca i gwiazd. Do tego nieodłącznym towarzyszem nocy jest chłód, który zaczyna atakować z nieznaną podczas dnia siłą. W ciepłych domach, dzięki elektryczności pora na sen przesuwana jest coraz dalej. Na łonie przyrody, godzinę po zmroku już wszyscy śpią, przynajmniej te dzienne stworzenia. Nas przy życiu utrzymywało ognisko, ale podczas kolejnej fali deszczu zrezygnowaliśmy z tego ciepła i wskoczyliśmy w śpiwory i hamaki. Wokół było pełno wilgoci i wieczorny, silny wiatr. Temperatura zaczęła spadać. Początkowo było 7C, ale wiedzieliśmy, że rano będzie jeszcze zimniej.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14556804_666934813466064_7986733900726882330_o-1024x768.jpg)
W nocy obudził mnie przenikliwy chłód. Tych przebudzeni było zresztą wiele. Wyczołgałem się ze śpiwora i wygrzebałem z plecaka pozostałą resztę ubrań, które założyłem na siebie. Udało mi się usnąć (chyba). O czwartej nad ranem zbudził mnie blask księżyca, który niesamowicie oświetlał naszą szopę. Wyszedłem na zewnątrz i spojrzałem na niebo – było pełne gwiazd, a wokół niesamowita cisza. Ucichł wiatr, ptaki przestały śpiewać, tylko my i pustkowie. Jednak nie kontemplowałem tej chwili za długo i wskoczyłem do śpiwora, aby przetrwać jakoś do rana.
Nowy dzień powitał nas temperaturą 2C i nowymi nadziejami. Powoli docierało do nas, że cywilizacja została za nami, przestaliśmy szukać zasięgu telefonów komórkowych, a i mycie się pod prysznicem źródlanej wody zaczęło być normlane. Ruszyliśmy w dalszą drogę – na Gorc. Na tej trasie mogliśmy podziwiać efekty czystego powietrza oraz resztki świata, który kiedyś tu był. Na halach pozostało wiele szałasów zbudowanych przez pasterzy. Niektóre z nich są tylko na mapie, inne to ruina, ale wiele nadal nadaje się do zamieszkania i widać nawet, że są nadal odwiedzane. To podsunęło nam pomysł na nocleg.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14566469_666938760132336_3369245202177897577_o-768x1024.jpg)
Po zejściu z Lubania trafiliśmy na wioskę – Ochotnica Dolna. Trochę obco czuliśmy się wśród domów, ale musieliśmy uzupełnić zapasy jedzenia i przy okazji skorzystaliśmy z miejscowej kuchni . Obiad w karczmie przyjemnie wypełnił nasze żołądki.
Dzień drugi, to szukanie misji. Większość naszej ekipy, to ludzie już urządzeni w życiu i pracy zawodowej. Dzieci podrosły, lata lecą coraz bardziej i w głowie zaczyna kiełkować myśl, aby wyjść z zaklętego kręgu rodzina-praca i zrobić coś także dla innych. Tak bezinteresownie, ale i z satysfakcją. Wędrując po tych górach zachwyciła nas architektura drewnianych domów, niespotykanych w zachodniej Polsce. Piękno i prostota tych budynków zapowiadała oazę spokoju i obiecywała trudne, ale proste życie. Takie, o którym w miastach już zapomnieliśmy. Jak jeszcze do tego doda się piękny widok z okna, to chciałoby się tę chwilę zatrzymać na zawsze. Zaczęliśmy marzyć o wybudowaniu, albo wyremontowaniu takiej chatki i udostępnieniu jej dla wszystkich. Myśleliśmy o Sudetach, w których jest wiele takich domków, ale są przeważnie zamknięte na klucz i zabezpieczone przez nieznajomymi.
W takich to rozmowach minęliśmy kolejną bazę namiotową (tym razem zupełnie pustą), dotarliśmy na szczyt Gorc i szybko z niego zbiegliśmy. Pogonił nas przenikliwy wiatr oraz niepewność, gdzie będziemy nocować. Na mapie zostało zaznaczone parę chatek i zdecydowaliśmy, że zanocujemy w jednej z nich. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14500187_666935840132628_8816250005391873874_o-1024x576.jpg)
Pierwsza chatka okazała się … pałacem! Zupełnie pusta, nowiutka chata z bali, z piecem i drewnem w środku, kranem z wodą i miejscem na prysznic. W takiej chacie mogłoby się pomieścić ze 20 osób, a zamykana była na zasuwkę. Nie było nawet śladów kłódek i zamków. Uznaliśmy to za zaproszenie i objęliśmy chatkę w posiadanie.
Wieczór ten był pełen optymizmu. Zapowiadało się , że nie zmarzniemy w nocy, mieliśmy piec na którym możemy ugotować sobie kolację, na dole kupiliśmy sobie dwie buteleczki z rozgrzewającym płynem. Życie nie jest jednak łatwe i ktoś z nas musiał wyjść na ten wiatr, poszukać i narąbać drzewa, rozpalić w piecu i przygotować posiłek. U każdego z nas można odnaleźć rożne talenty, które przydają się na takiej wyprawie, czy to miłość do rozpalania ogniska, rąbania drewna, gotowania, czy też dbania o prysznic. Udało nam się tak podzielić, że każdy robił to co lubi.
Wieczorem był czas na odkurzenie piosenek, których się nie śpiewało 25 lat oraz na porozmawianie o prawdzie. Tej, którą każdy z nas nosi w sercu, a boimy się o niej pomyśleć. W naszej książce-przewodniku zdefiniowano następujące prawdy:
1. Umrzesz.
2. Życie jest ciężkie.
3. Nie jesteś tak ważny, jak Ci się wydaje.
4. Twoje życie nie należy do Ciebie.
5. Nie masz wpływu na wynik.
Świat przekazuje nam inne przesłanie i czasami trzeba pójść w góry, aby zobaczyć to, co dla poprzednich pokoleń było oczywiste. Po odkryciach tego dnia wszyscy zasnęliśmy zdrowo na podłodze. Rano w pełni mogliśmy podziwiać piękno chaty i widok na Gorczański Park Narodowy. Przed nami były hektary lasu, w którym od ponad pół wieku nie było człowieka. Rzadko już w Polsce można znaleźć takie okolice. Na chatce zaś była tabliczka, że została ufundowana w 15 lecie firmy przez 4 panów. To przypomniało nam wcześniejsze rozmowy i marzenia. Widać, że da się to zrobić. Długo jeszcze wspominaliśmy „luksusy” tego noclegu.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14566432_666936600132552_492849621989496846_o-1024x768.jpg)
Kolejny dzień, nowe wspinaczki oraz nowe spotkania. Dużą wartość naszych wypraw stanowi dla mnie poznawanie miejscowych ludzi. Choćby takich jak Pani w cukierni w Rzekach sprzedająca pączki z GS lub od Wielosławskiego (te drugie były lepsze). Na całej trasie spotykaliśmy też ślady Karola Wojtyły oraz innych bohaterów tamtych czasów – osób które organizowały tajne obozy wędrowne dla ministrantów. Te znaki przypominały o ciemnej przeszłości naszego narodu, ale w pewnym momencie zauważyliśmy podobieństwa do czasów nam współczesnych. Na wielu obiektach wybudowanych w ostatnich latach widnieją sporych rozmiarów regulaminy. Nie wolno tego i tamtego, zabronione jest właściwie wszystko, a ich używanie jest możliwe tylko na własne ryzyko i po właściwej ocenie swoich możliwości fizycznych i zdrowotnych. To typowy tekst wiszący na wieży widokowej. Zacząłem się zastanawiać, że nasza wyprawa jest naprawdę nielegalna i ile zakazów już złamaliśmy do tej pory. Ta wolność, której nam kiedyś brakowało i o którą walczyli nasi ojcowie, jest po cichu zabierana przez dziwne rozporządzenia, straszenie w mediach i zaszczepianie młodzieży nowych wzorców spędzania czasu. Coś, co kiedyś było normą teraz jest survivalem!
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14570642_666937040132508_5009802415322709309_o-1024x768.jpg)
Powoli zbliżał się wieczór i z instynktem myśliwego zaczęliśmy polować na kolejne chatki na naszej trasie. Niektóre z nich wymagały zejścia ze szklaku i penetrowania pobliskich łąk. W wielu z nich było jeszcze wiele śladów obozujących tam ludzi. Wreszcie wpadł nam w oko szałas pasterski na hali. Był w całkiem niezłym stanie, obok było źródło wody – cóż nam więcej trzeba? W chatce było też trochę wyposażenia i resztki jedzenia. Tego dnia na obiad była kasza jaglana z bakaliami, a dodatkowo chcieliśmy spróbować upiec chleb, taki z mąki. Początkowo miał być pieczony na ognisku, ale dzięki grillowi mieliśmy nowe możliwości. Nie było łatwo, ale ostatecznie wyszła pizza! Nie daliśmy rady zjeść wszystko na raz i zostało jeszcze na drugi dzień. W międzyczasie wypogodziło się, ale po zmroku tylko wokół ogniska było w miarę ciepło. Czas płynął szybko. Nagle ze szczytu zaczęły na nas spadać snopy światła i straszny szum. Ufo! Zdębieliśmy, ale po chwili wyjaśniło się, że to ekipa z Krakowa. Przyjechali tu po pracy, aby upiec sobie kiełbaskę na ognisku. Chciało im się jechać taki kawał drogi, aby posiedzieć razem . Niesamowite jaka musiała być magia tego miejsca. Zaczęliśmy inaczej patrzeć na naszą chatkę – nie tylko jako miejsce noclegu, ale obiekt miłości wielu ludzi. Nowo przybyli opowiedzieli nam wiele ciekawych historii związanych z Gorcami, tym szałasem, a nawet kiełbasą, którą zaczęli zajadać. Zostawiliśmy ich w spokoju i poszliśmy spać.
W nocy, o czwartej nad ranem, gdy było zupełnie ciemno, obudził nasz straszny hałas przed chatą. Pojawiły się tam dwa auta terenowe, kupę ludzi, którzy za pomocą benzyny rozpalili resztki naszego ogniska. Było nam strasznie, bo wyglądało to jak najazd jakiegoś obcego wojska. Za chwilę jeden samochód odjechał, ale ekipa drugiego zaczęła wyładowywać zapasy. Widać było, że pozostaną tu na długo. Do tej pory nas nie wykryli, ale to będzie jak otworzą chatkę? I o spaniu już nie ma mowy. Trzeba było się zmierzyć z własnym strachem i wyjść do nich. Okazało się , że to jedna z ekip obsługująca ultramaraton, który o północy wystartował z Rabki. W tym miejscu urządzają właśnie punkt żywieniowy i za godzinę spodziewają się pierwszych „klientów”. To nam pozwoliło usnąć.
![](https://ksie.ga/wp-content/uploads/2016/10/14556497_666937430132469_5033682985653703735_o-1024x768.jpg)
Chrapaliśmy mocno, gdy zawodnicy posilali się przed naszą chatką. Udało nam jednak pokibicować tym ostatnim, którzy byli kilka godzin za czołówką. W końcu 90 km przez góry to nie przelewka! My też na tym skorzystaliśmy, bo po zawodnikach zostało sporo jedzenia, które urozmaiciło nasze śniadanie. W końcu przyszedł czas na pożegnanie i ruszyliśmy na nasz ostatni etap wyprawy.
Po drodze była jeszcze jedna baza studencka – „Polana Wały”. Teraz opuszczona, dająca jednak obraz życia, które się tu odbywa w miesiącach letnich. Proste, drewniane meble, zabawne tabliczki świadczące o dużym poczuciu humoru osób tu przebywających. Koniecznie należy tu wrócić z rodzinami w cieplejszym czasie. Do samochodu i powrotu mieliśmy już coraz bliżej i zaczęliśmy pierwsze podsumowania. Cywilizacja powitała nasz hukiem aut, dźwiękiem od którego już odwykliśmy. Smutno było wracać do normalnego życia, do zwykłych rozmów o niczym i ciągłego pośpiechu. W drodze powrotnej już mniej rozmawialiśmy, kontemplując to, czego się nauczyliśmy na tej wyprawie. Będzie mi brakowało wspólnych trudów, prostoty życia, rozmów, marzeń i atmosfery współdziałania. Wierzę jednak, że to nie ostania nasza wyprawa.