Czas czytania: 4 minut

Są takie chwile w życiu mężczyzny, które pamięta do końca życia. I nie chodzi tu to ten pierwszy raz… W dawnych czasach były one podkreślone przez tradycje i rytuały. Np. „Postrzyżyny”, czyli przejście dziecka 7 letniego z objęć matki do grona młodzieńców. Taka chwila była bardzo uroczysta. Odtąd ojciec przejmował opiekę i władzę nad synem. Dzięki podkreśleniu wyjątkowości tej chwili chłopiec dłużej o tym pamiętał i w kryzysowych sytuacjach nie zachowywał się „jak baba”.

Za czasów mojego dzieciństwa obrzęd ten był już kultywowany przez zagubione plemiona w Afryce czy Amazonii. W PRLu nikt nie miał na to czasu. Jednak ta tęsknota czy potrzeba pozostała, a obrzęd zmienił tylko swoją formę. Było to np. przyjęcie do bandy urwisów biegających pod blokiem, drużyny piłkarskiej czy też do zuchów/harcerzy. Ja najbardziej pamiętam pewną bójkę w piaskownicy. Nasza gromada była terroryzowana przez pewnego chłopaka, który uważał się za najsilniejszego. Wszyscy się go bali. Pewnego dnia się dowiedziałem, że jest o rok młodszy ode mnie. To dodało mi pewności siebie i się „postawiłem”. Nieźle się wtedy potłukliśmy w tej piaskownicy, ale od tego czasu był już spokój. On przestał nas straszyć, a ja bardziej uwierzyłem w swoją siłę.

Ważnym elementem męskiej duszy jest także poszukiwanie swojego imienia i wizji przyszłego życia. U Indian jest taki zwyczaj, że młodzieniec wyrusza na kilkudniową wyprawę, w czasie której sam musi sobie dać radę. Na takiej wędrówce spotyka się z różnymi niebezpieczeństwami, ma czas na myślenie i medytacje. Do domu wraca dopiero wtedy, gdy otrzyma „wizję” – znak z nieba, czy też odpowiedź na jakieś ważne pytanie.

W moim życiu taka chwila nadeszła gdzieś około 18-nastki. Byłem wtedy szaleńczo i nieszczęśliwie zakochany. Zostałem odrzucony i nie wiedziałem dlaczego. Nastały wakacje i z kolegą z podstawówki postanowiliśmy się wybrać na Mazury, pod namiot. Był tylko mały problem: nigdy nie spałem pod namiotem i właściwe to nawet z rodzicami nigdzie nie wyjeżdżałem. Jednak byliśmy optymistycznie nastawieni, a mama kolegi pożyczyła nam z zakładu pracy namiot. Taki 3 osobowy, aby było nam wygodnie. W pobliże Śniardw dojechaliśmy pociągiem, a potem autobusem. Od przystanku był spory kawałek do jeziora. Pogoda była przepiękna i zaczęło być naprawdę gorąco. Po kilkudziesięciu metrach bagaże zaczęły nam ciążyć. W chlebaku niosłem akumulator od motocykla. Chciałem go wykorzystać do oświetlenia namiotu w nocy. Szybko wylądował w pobliskich krzakach. Pewno leży tam do dziś. Potem zaczęliśmy zostawiać butelki z wodą, bo przecież wędrowaliśmy do jeziora. Wreszcie zalegliśmy na brzegu. Okazało się, że wokół nie ma żadnych dróg, woda w jeziorze nie nadaje się do picia, a w najbliższych wioskach nie ma sklepów, gdzie można dostać coś do jedzenia.

Od śmierci głodowej uratowały nas załogi jachtów dobijających do brzegu i dzielące się swoimi zapasami. Zebraliśmy resztki sił i przenieśliśmy się nad inne, mniejsze jeziorko i rozbiliśmy się na polu namiotowym. Oprócz nas były tam całe rodziny z dziećmi w przyczepach kempingowych. Rano budziło nas tłuczenie kotletów schabowych, a wieczorem było tropienie przez leśniczego, który pobierał opłatę za miejsce na polu. Naszą sytuację pogarszał też mój nastrój. Siedziałem godzinami nad brzegiem jeziora i myślałem o mojej nieszczęśliwej miłości. Były też przyjemniejsze chwile. Do dziś pamiętam całonocną imprezę z trzema Australijkami, które sprzedały farmę i jeździły busem po Europie. Mówiły, że w Polsce jest najtańsze piwo i kupowały w sklepiku od razu kilka skrzynek. Nocnymi hałasami „mściliśmy” się za te tłuczenie kotletów z rana.

Pewnego popołudnia rozpętała się burza. Nasz namiot duży i ciężki był zupełnie bezpiecznym schronieniem. Obserwowaliśmy z niego spanikowanych turystów, którzy uciekali z plaży. W pewnej chwili wpadła do naszego przedsionka gromada dziewczyn. Marzyliśmy o tym od dawna! Było to tak niespodziewane, że zacząłem się zachowywać jak kretyn. Zupełnie zabrakło mi śmiałości i nie wiedziałem o czym mam z nimi rozmawiać. Burza się skończyła, a dziewczyny zdziwione naszą małomównością poszły sobie. Ja zrozumiałem, że zupełnie brakuje mi doświadczenia i muszę się jeszcze wiele nauczyć zanim poznam tą Jedyną. Tak, abym miał o czym z nią rozmawiać, gdy się wreszcie spotkamy. A moja nieszczęśliwa miłość – to tylko moje urojenie. Po tej wyprawie została mi też trauma do organizowania letnich wyjazdów, która ciągnęła się za mną przez wiele lat.

Innym, ważnym momentem jest przyjęcie młodzieńca do grona dorosłych. Kiedyś odbywało się to w atmosferze tajemniczości, przez społeczność starszych mężczyzn, w miejscach, gdzie kobiety nie miały wstępu. To taka forma inicjacji. Przeważnie taki obrzęd odbywał się po sprawdzeniu „kandydata” za pomocą specjalnych zadań, czy też po bitwie, w której miał okazję się wykazać. W obecnych czasach ten zwyczaj został ostał bardzo okrojony. Jeżeli ktoś ma szczęście, to poczuje to przy swoim ojcu np. po wielogodzinnej wspólnej walce przy remoncie samochodu. Słowa „doskonale sobie poradziłeś i nie muszę po Tobie sprawdzać” oznaczają przejęcie do męskiego rodu. Czasami jednak ojciec nie daje rady i ktoś musi go w tym zastąpić.

U mnie tą osobą był szwagier. Przeprowadzał się właśnie do innego domu i postanowił ze sobą zabrać węgiel z piwnicy. Mieliśmy traktor z przyczepą, trzeba było ją tylko załadować. On poszedł do piwnicy i przez okienko wyrzucał węgiel na podwórko, a ja miałem za zadanie załadować go na przyczepę. Szwagier pracował w kopalni, a więc był przyzwyczajony do machania łopatą. Dla mnie była to nowość. On szybciej uwinął się z robotą i wyszedł z piwnicy na podwórko. Ja byłem już wykończony, a zostało jeszcze sporo węgla do załadowania. Ucieszyłem się, że teraz mi pomoże. On jednak bezczelnie wyciągnął papierosa i zaczął sobie spokojnie palić. Uznał pewnie, że wykonał swoją część i teraz sobie odpocznie. Dotarło do mnie boleśnie, że muszę sobie sam poradzić z tą górą węgla. Podczas rzucania łopatą zrozumiałem też dwie inne rzeczy: on miał jeszcze gorzej w tej piwnicy, a przez brak pomocy uznał mnie za równego sobie. Jego papieros mówił „Poradzisz sobie”. Dałem radę i odkryłem w sobie nowe granice swoich możliwości. Jechaliśmy sobie potem na tej przyczepie z węglem i gadaliśmy od kobietach. No, tak naprawdę to on głównie mówił.

Zapewne macie swoje własne wspomnienia takich chwil, które okazały się pewnymi „kamieniami milowymi” na drodze życia. Co ciekawe nie są to takie oczywiste momenty jak zakończenie szkoły, matura, czy nawet ślub. Główni bohaterowie tych moich przypadków nie zdawali sobie sprawy z tego jak są dla mnie w tym momencie ważni. Dawno o tym zapomnieli. Ja jednak będę ich pamiętał do końca życia.