Czas czytania: 4 minut

Patrząc z perspektywy lat, często widzimy w swoim życiu pewne wydarzenia, które są z pozoru drobne, a jednak zmieniły ustalony porządek i nadały życiu nowego wymiaru. Dla mnie takim momentem była wyprawa do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (MRU), która odbyła się w majowy, długi weekend roku 2013. Przed II wojną światową Niemcy zbudowali tam zespół potężnych umocnień, których zadaniem było zatrzymanie obcych armii atakujących Berlin od wschodu. Jego centralny odcinek składa się z zespołu bunkrów połączonych podziemnymi korytarzami, w których kiedyś kursowała kolej wąskotorowa. Podczas wojny umocnienia mało ucierpiały i przez lata były dewastowane przez okoliczną ludność, armię radziecką oraz poszukiwaczy skarbów. Dziś są tam dwa muzea, które znajdują się w najbardziej zachowanej, południowej części. Większość MRU jest jednak zamknięta i częściowo zalana wodą.

W tamtych latach zaangażowałem się w geocaching, czyli szukanie skrzynek umieszczonych w różnych ciekawych miejscach. Jest to doskonała okazja na to, aby wyrwać się z domu. Dzieci uwielbiają poszukiwanie skarbów, a i dla dorosłych jest to świetna sposobność na przeżycie przygody. Czasami geocacherzy organizują wspólne spotkania, aby się bliżej poznać i razem poszukać skrzynek. Taka właśnie impreza miała się odbyć w podziemnej części MRU, gdzie też są poukrywane niespodzianki. To wydarzenie było dla mnie atrakcyjne z trzech powodów – lubię poznawać ludzi, przeżywać przygody i zwiedzać obiekty historyczne. Te bunkry były moim marzeniem od lat i czekałem tylko, aby ktoś mnie tam zabrał. Nie jest to wyprawa dla zwykłych turystów, bo podziemne korytarza są na głębokości nawet 40 m, często z uszkodzoną infrastrukturą, w całkowitej ciemności. Mimo, że zginęło już tam kilka osób, z radością zapisałem się na tą imprezę.

Dzień przed wyjazdem przeglądałem jeszcze internet w poszukiwaniu przydatnych informacji o tym miejscu. Dotarło do mnie, że nasza planowana wyprawa jest całkowicie nielegalna. Teren MRU ze względów bezpieczeństwa jest całkowicie zamknięty. Na dodatek został tam ustanowiony rezerwat nietoperzy. Takie łamanie prawa było dla mnie straszne. Dotychczas zawsze byłem przykładnym obywatelem, nie dostałem nawet żadnego mandatu. Od razu stanęły przed mną straszne wizje aresztowań oraz z wcześniejsze doświadczenia, chociażby z urzędem skarbowym. Parę razy byłem wezwany, bo pomyliłem się w sumowaniu kwot lub z powodu braku znajomości przepisów czegoś tam nie zapłaciłem. Zawsze dużo mnie kosztowały takie konflikty z prawem, przynajmniej pod względem emocjonalnym. Ze strachem myślałem, że teraz to już będzie jawne łamanie prawa.

Podzieliłem się moimi wątpliwościami z organizatorem. Wiedział o tym wszystkim i dla niego to nie był problem. Ze spokojem mnie wysłuchał i zaproponował wyprawę z inną grupą, która będzie bardziej legalna i miała oficjalnego przewodnika. Tylko to już nie będzie z nimi, ale sam będę musiał się wokół tego „zakręcić”.

W nocy długo walczyłem z rożnymi myślami. Z jednej strony taka impreza to spełnienie moich marzeń, a z drugiej strach przed nielegalnością i złamaniem zasad. Podjąłem jednak decyzję, że jadę i na miejscu sprawdzę jak jest. Jak będzie zbyt strasznie (nielegalnie) to się wycofam. Spotkaliśmy się na wyznaczonym miejscu. Było nas kilkanaście osób z całej Polski, nawet parę dziewczyn. Razem zrobiło się mi jakoś raźniej.

Pierwszy problem to wejście do systemu podziemnego. Wejścia do bunkrów są zaspawane, a przy każdym wizji ostrzeżenie, aby tam nie wchodzić.  My wykorzystaliśmy jeden z takich, których nie  opłacało się zamykać, bo nie prowadził do podziemi. Jego „klatka schodowa” była kiedyś drewniana i po tylu latach nic z niej nie zostało. Schodów nie było, ale pozostał po nich otwór o głębokości 25m. Wystarczyło zjechać po linach na sam dół. To było mocne przeżycie, zwłaszcza, że każdy z nas miał plecak, bo nasza wyprawa w podziemiach miała potrwać dwa dni. Temperatura na dole to ok. 10C i panuje tam duża wilgotność, a wiec trzeba się też odpowiednio ubrać. Sam bym nigdy nie wpadł na to, żeby użyć lin. Dodatkowo w labiryncie podziemnych korytarzy łatwo można zabłądzić. Znajduje się tam też wiele studzienek kanalizacyjnych, z których ukradziono pokrywy. Wpadniecie do nich w ciemnościach nie jest przyjemną sprawą.

Podczas tej wyprawy przeżyliśmy sporo przygód. Okazało się, że nietoperze wylatują z bunkrów  na wiosną i wracają przed zimą. Spotkaliśmy tylko kilka stuk, głownie martwych. Ciekawym przeżyciem było też nocowanie w podziemiach oraz spotkania z innymi eksploratorami, wyłaniającymi się z mroku. Zainteresowanych tym miejscem odsyłam do relacji filmowej z naszej imprezy, dostępnej pod adresem http://bit.ly/1bxbL5y

Dlaczego ta wyprawa była dla mnie taka ważna? Pewno wielu z was śmieszny wydawał się mój strach przed łamaniem prawa, chociażby było ono nieadekwatne do rzeczywistości. Jednak jakby się nad tym głębiej zastanowić, to u każdego można znaleźć rożne „dziwne” zahamowania. Niezrozumiałe dla innych, ale bardzo ważne dla tej konkretnej osoby. Jeżeli jednak uda się je pokonać i spełnić przez to marzenia, to daje to życiu nowej energii. Po tej wyprawie przestałem się bać odwiedzin w bunkrach i nabrałem zdrowszego dystansu do przepisów. Zauważyłem, że wyprawa do MRU w jakiś szczególny sposób mnie dotknęła. To marzenie czekało na spełnienie i przez to blokowało powstawanie innych. Zrozumiałem, że nie mogę czekać i oczekiwać od innych, aby za mnie działali i zajmowali się spełnianiem moich pragnień. To jest przede wszystkim moje zadanie.  Nie wiem jak potoczyłoby się moje dalsze życie, gdybym uległ własnym lękom i zrezygnował z wjazdu. Czy trafiła by się podobna okazja? Z wieloma marzeniami, nie warto czekać, aż się będzie starszym, bogatszym, czy też gdy dzieci podrosną. Często się wtedy okazuje, że nie ma się już sił na jego spełnienie albo ono zwyczajnie uschło. Bez marzeń moje życie na pewno byłoby mniej kolorowe i po latach żałowałbym, że zląkłem się przeżycia przygody w bunkrach. Dzięki temu wydarzeniu mogły się odbyć moje kolejne wyprawy, częściowo opisane na tym blogu. Wracałem tam kilkakrotnie, już nie jako uczestnik, ale jako organizator. Zauważyłem, że dla innych pobyt w MRU to wspaniała przygoda, ale tylko moje życie zmieniło się w znaczący sposób. Każdy z nas ma swoje własne 5 minut, którego nie warto przegapić.

Życzę Wam, abyście odnaleźli i pokonali własne hamulce marzeń i mogli w pełni rozwinąć skrzydła!