Zabawki z dzieciństwa

Czas czytania: 9 minut

Zwykle, na co dzień, biorę udział w wielkim wyścigu zwanym życiem. Staram się w nim być jak najbardziej zaangażowanym, wypełniając swoje obowiązki wobec rodziny, pracodawcy, znajomych. W czasie tych zmagań ciągle musiałem dokonywać wyborów między pilnymi a ważnymi sprawami. Wiele z nich, zwłaszcza tych dotyczących tylko mnie odłożyłem „na później”. Sterta tych spraw, marzeń i rzeczy rosła w przenośni i dosłownie. Mam kilka magazynów, w których przechowuję rzeczy, do których chciałbym wrócić. Tylko kiedy? Przeważnie naklejałem im etykietkę EMERYTURA. Ostatni rok dał mi nadzieję, że może to wcale nie jest tak daleko, a może nawet tuż, tuż. Kredyt mieszkaniowy został już spłacony, dzieci podchowane i rokują, że dadzą sobie radę w samodzielnym życiu, a w pracy stworzyła się okazja, aby dać więcej przestrzeni dla innych. Postanowiłem pracować 4 dni w tygodniu. Oczywiście przełożyło się to na mniejsze zarobki, w końcu czas to pieniądz.

To takie dziwne uczucie, że w czwartek jest już piątkowy wieczór. Moja rodzina, znajomi i pracodawca bardzo szanują ten wybór i nie mam zaplanowanych żadnych obowiązków na ten dodatkowy wolny dzień. To dla mnie taka druga sobota, tylko bez sprzątania. Co jednak robić z tym czasem? Postanowiłem zejść bardzo głęboko w swojej osobowości i spróbować dotknąć najwspanialszych chwil, które miałem w życiu. Dla każdego z nas zapewne będzie to coś innego, wspomnienia będą związane z osobami, przedmiotami czy też miejscami. Dla mnie ten najbardziej kolorowy czas to okres szkoły średniej. Sama szkoła nie była wcale istotna i na szczęście nie zajmowała mi dużo czasu. Każdą wolną chwilę starałem się spędzać na rozwijaniu mojej pasji jaką była elektronika, a właściwie mikroelektronika cyfrowa. W tamtych czasach była to nowość i życie bardziej poznawałem poprzez schematy komputerów niż mądre rady starszych. Mój pokój przerodził się w pracownię informatyczną, która pochłaniała mnie całkowicie. W latach 80-stątych XX często samemu składało się komputery lub rozbudowało już istniejące. Ja należałem do klanu ZX Spectrum, do którego dodałem wiele usprawnień sprzętowych oraz programowych. Nie byłem wcale wyjątkiem, wtedy wiele osób chwytało za lutownicę, aby coś dołożyć do swojego komputera. Pamiętam, że w końcowej fazie miał on już 184 KB RAM (ok 4x więcej niż oryginał), klawiaturę i kartę grafiki z IBM PC oraz sporo gumy do żucia i papierków od cukierków, którymi izolowałem poszczególne moduły, aby nie dochodziło do zwarcia. Znajomi, którzy mnie odwiedzali, śmiali się, że mój komputer jest włożony w skrzynkę po jabłkach, ale tylko ona mogła pomieścić ogrom mojego projektu. Emocje związane z rozwojem tego pomysłu często nie pozwalały mi zasnąć i prace nad komputerem przeciągały się długo w noc. W czasie wakacji, często chodziłem spać o wschodzie słońca.

Potem w latach 90-stątych nastała era IBM PC. Okazało się też, że polska elektronika zbankrutowała i wszystko zaczęto sprowadzać z Tajwanu. Skończyły się czasy tworzenia unikalnych projektów z części zbieranych na złomie elektronicznym. Dla mnie nastał czas rozwoju w kierunku oprogramowania, też zresztą interesującym. Podczas studiów podejmowałem jeszcze wyzwania elektroniczne, ale widać już wtedy było, że czas lutownicy przeminął. To tak jak z bronią białą, którą wyparła tania i skuteczna broń palna. Ciągle jednak w sercu miałem wspomnienia dni spędzonych na dopieszczaniu swojego ZX Spectrum. Nie przeszkodziła w tym miłość do żony. Na strychu jej domu złożyłem mój „święty depozyt”, w postaci komputera zamkniętego w „skrzynce na jabłka”. Potem pojawiły się dzieci, a era maszyn 8-bitowych odeszła do historii. No prawie, bo w XXI w udało mi się sprowadzić jeden z ostatnich modeli – ZX Spectrum +2B. Nie byłem zresztą sam w tych tęsknotach, bo wielu moich kolegów także spełniło swoje marzenia z dzieciństwa, nabywając ten sprzęt po okazyjnych cenach. Udało nam się zorganizować kilka imprez wspólnego grania, w tym hucznie obchodzone 40 letnie urodziny ZX Spectrum. Okazuje się, że takie przedmioty niosą w sobie jakąś magię. Zastanawialiśmy się wielokrotnie, dlaczego tak jest. Każdy z nas po zamknięciu oczu przenosił się do tego pokoju, w którym siedziało kilku napalonych chłopaków, czekających, kiedy załaduje się gra. Często niestety okazywało się, że te kilka minut było zmarnowane, bo jakość magnetofonów i nagań w tamtych czasach nie była najwyższa. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Takie spotkania były prawdziwą ucztą duchową i budowały przyjaźnie na wiele lat. Obecnie dalej jest tworzone oprogramowanie na te stare komputery, a nawet powstają ich nowsze wersje. Stare gry można też uruchamiać na emulatorach pod systemem Windows, czy też na małych mikrokontrolerach. Jednak najbardziej wartościowy jest oryginalny sprzęt, a ten z dzieciństwa, to już bezcenny. To taki antyk – prawdziwe dzieło sztuki.

W związku z uwolnieniem czasu na pasje, postanowiłem ożywić moją starą maszynę i spróbować, czy w dzisiejszych czasach można coś do niej dorobić. Nowoczesna elektronika zaprzęgnięta do współpracy z 40-stoletnią maszyną! Czułem się jakbym miał znowu 16 lat. Na początek kupiłem nową obudowę ZX Spectrum. To niesamowite, ona ciągle jest produkowana przez entuzjastów! Gdy do mnie dotarła, to nie mogłem wyjść z podziwu. „Nówka sztuka”, nie do odróżnienia od oryginału i znacznie lepsza od zachowanych egzemplarzy z epoki.  Teraz tylko wystarczyło przełożyć płytkę ze starej skrzynki i zobaczyć, czy działa. Z wypiekami pojechałem do teściowej i przekopałem strych w poszukiwaniu mojego skarbu. Niestety okazało się, że po tych 25 latach gdzieś on zaginął. Poczułem się jakby umarła najbliższa moja osoba. Tego wieczoru wypiłem prawie całą butelką wina, przeglądając stare książki i czasopisma komputerowe. Żałoba trwała jednak krótko, bo zrozumiałem, że mogę tę siłę przełożyć na nowy projekt. Straciłem swój komputer, ale przecież mogę zlutować nowy!

Zakupiłem w Holandii zestaw do samodzielnego montażu. W parę dni przyszła do mnie paczka, która zawierała komplet części, płytkę oraz instrukcję. Wszystko zupełnie nowe, ale jednocześnie stare, bo umożliwiające montaż THT, czyli po prostu wkłada się elementy w dziurki płytki i lutuje od dołu. Układy scalone prawie jak 40 lat temu, przynajmniej z wyglądu. Pamiętałem te oznaczenia z przeszłości, tylko te współczesne wersje pobierają o wiele mniej prądu. Zasilanie układów elektronicznych tak bardzo się zmieniło przez ostanie lata, że w tej nowej kopii nie próbowano odtworzyć prądożernego zasilacza i stabilizatora. Zamiast tego jest prosta przetwornica napięcia, bez ogromnego radiatora. Trochę będzie smutno, bo w moich wspomnieniach żyje widok puszki po konserwach napełnionej wodą, postawionej na zasilaczu. Rozgrzana nad ranem obudowa ZX Spectrum powodowała, że palce pociły się, gdy dotykały klawiszy i charakterystycznie się po nich ślizgały, bo były przecież z gumy. W instrukcji montażu zestawu, prawie takiej samej jak do klocków Lego, było napisane, że lutowanie zajmuje co najmniej 2 godziny. Od lat nie robiłem już poważniejszych projektów elektronicznych, a wzrok mi się znacznie pogorszył. Miałem jeszcze swoją starą lutownicę pistoletową, ale próby jej użycia powodowały zlutowanie sąsiednich nóżek układów scalonych. Frustrację potęgowała jeszcze moja ślepota. Okulary do czytania nie wystarczyły, aby precyzyjnie lutować, a szło powiększające nie dawało efektu głębi i nie umiałem prawidłowo ocenić odległości. Dzięki radom moich rówieśników zaopatrzyłem się w okulary dla dentystów, które składają się dwóch małych lunetek. Dzięki nim nareszcie zobaczyłem co lutuję! Płyta tego zestawu jest doskonałej jakości, a mimo to lutowanie szło mi kiepsko. Musiałem się oswoić z nową lutownicą, ale chyba najbardziej doskwierała mi myśl, że w technikum takie urządzenia to rzeczywiście lutowałem w dwie godziny, no może w jedną noc. A teraz zajęło mi to 3 dni! To niestety nie był koniec przeszkód. Zestaw zamówiłem bez jednej z najważniejszej części – układu ROM, który zawiera kod programu. Jest on chroniony prawami autorskimi i nie można go kopiować. W takich projektach jak mój należy użyć układu z „rozbitych”, starych płytek lub użyć układu z oprogramowaniem napisanym współcześnie, ale wolnym od ograniczeń patentowych. Koszt takiego układu, to kilka lub kilkanaście euro. Okazuje się, że miałem w szufladzie taką kostkę, pochodzącą z innego komputera. Chciałem jej początkowo użyć, ale zrobiło mi się żal, że będę musiał ją wyrywać ze starej maszyny. Nie był to zresztą oryginał, tylko kopia, bo w tamtych czasach w Europie Wschodniej nikt nie myślał o jakiś licencjach. Postanowiłem zrobić to tak, jak kiedyś, czyli samemu zaprogramować sobie pamięć ROM. Dziś nie trzeba jej szukać na kasetach, w Internecie są wszystkie jej wersje, pasujące do każdego z modeli. Taki plik z kodem wystarczy wgrać do układu, tak jak się aktualizuje bios w komputerze.

Niestety do tego potrzebny jest specjalny programator. Koszt kostki pamięci to kilkanaście złotych, a programatora to już znacznie więcej. Nie chciało mi się też szukać serwisu, który mógłby mi to zrobić. Przecież takie rzeczy robiłem w szkole średniej! Wyciągnąłem z komody bardziej współczesny mikrokontroler Arduino Mega, który ma na tyle dużo wyjść, że za pomocą pajęczynki można podłączyć do niego pamięć EEPROM 28C256, która pomięci dwie wersje ROMu: oryginalną i open source. W sieci znalazłem nawet opis projektu takiego programatora, który szybko zmontowałem. Niestety jego działanie było nieprawidłowe. Faktycznie, kostka się programowała, ale podczas weryfikacji zawartości pojawiały się błędy. Wpadłem w rozpacz, bo nie wiedziałem na czym polega błąd. Niestety, jedynym sposobem jego eliminacji było zrozumienie jak działa jego oprogramowanie oraz przeczytanie podręcznika dotyczącego tego układu pamięci. To, co wydawało się proste na początku, przerodziło się w kolejny projekt. Wreszcie przyszło olśnienie i znalazłem błąd w sekwencji programowania układu. To co u innych działało dobrze, na moim sprzęcie generowało problemy. Na zapas od razu zaprogramowałem trzy takie układy. Takiej pajęczyny przewodów nie da się długo przechować. Moja walka z programatorem trwała też ze trzy dni i już widziałem oznaki zniecierpliwienia u żony, że „straciła” męża. Jednak moja radość przeniosła się także na nią! To było dla mnie ważne, bo przecież przede mną najtrudniejszy etap – uruchomienie całości. Włączyłem zasilanie komputera i okazało się, że działał … częściowo. Na ekranie monitora widać było obraz: jednobarwną ramkę, a w środku niej przypadkowo migające kwadraciki w rożnych kolorach. Przynajmniej dział układ wyświetlania danych. Objaw przypominał mi stare czasy i uszkodzenie pamięci. Co teraz mam zrobić? Jak naprawić sprzęt, który nigdy dotąd nie działał?

Wróciłem pamięcią do czasów z młodości. Wtedy to było dla mnie oczywiste, że układ elektroniczny rzadko działa po zmontowaniu, zwłaszcza jak jest skomplikowany i uruchamia się go w całości, od razu. Okazałem się strasznie naiwny myśląc, że zadziała po włączeniu zasilania. Przecież tak to powinno być, jak się coś nowego kupiło! Boleśnie mu to uświadomiło, że do uruchomienia takiego systemu potrzeba dwóch rzeczy – wiedzy o jego działaniu oraz sprzętu do diagnostyki. Dziś można to znaleźć w Internecie, ale postanowiłem, że nie pójdę tą łatwą drogą. Jeżeli przenosić się w dawne czasy, to na całego! Gdy dzieci były jeszcze małe, to często zmienialiśmy mieszkania. Pamiątką po tych czasach jest komórka w piwnicy, którą ciągle posiadamy i służy do gromadzenia rożnych pamiątek. Czasami to jakieś nieużywane przedmioty, które żal wyrzucić, dużo zabawek dzieci, z których wyrosły i moje skarby z młodości. Gdy założyłem rodzinę, musiałem je „zakopać” i zapomnieć o nich na wiele lat. Razem z nimi ukryłem też część siebie, a resztę przystosowałem do wymagań, jakie oczekiwano ode mnie w rodzinie i pracy. To było potrzebne, abym mógł „dorosnąć”. Teraz przypominałem sobie, że w tej komórce są pudła z książkami opisującymi budowę i programowanie ZX Spectrum, kilka garści starych układów scalonych oraz parę projektów, z których byłem kiedyś dumny. Odkopanie tych rzeczy, to prawdziwa podróż w czasie! Już sama okolica tej „jaskini” uzmysłowiła mi, ile minęło czasu od moich ostatnich odwiedzin. Podwórko naszego bloku było pełne bujnej roślinności, a przecież pamiętam, że to my sadziliśmy tam pierwsze drzewa. Zamek w drzwiach na szczęście działał i po chwili znalazłem się w fali wspomnień.

Najbardziej wzruszył mnie widok książek, tych papierowych, wydanych w latach 80-siatych ubiegłego wieku. W tamtych czasach było to jedyne osiągalne źródło wiedzy o komputerach, bo nie było sieci i swobodnej wymiany wiedzy z resztą świata. Ta dziedzina była też tak nowa, że brakowało do niej nauczycieli, którzy mieli by doświadczenie do przekazania. Trzeba było liczyć na rzadkie pozycje książkowe, czy też czasopisma wydawane przez pasjonatów. Ci, co mieli dostęp do zachodnich źródeł wiedzy, robili medialne kariery. Forum użytkowników danego komputera było listowne, tzn. oparte o papierowe listy ze znaczkami pocztowymi. Cechą wspólną książek, które przed sobą miałem, to był wysoki stopień ich zużycia. Niektóre egzemplarze były strasznie potargane, wybudzone okładki, resztki jedzenia i zgniecionych komarów w środku, brakujące kartki i rozklejone środki. Taka książka to był mój prawdziwy towarzysz życia z którym się nie rozstawałem i świadek tych wspólnie spędzonych godzin. Niektóre z nich nie wytrzymywały tempa współpracy i miałem ich po kilka egzemplarzy. „Przewodnik po ZX Spectrum” miał u mnie trzy życia. Otwarcie na nowo tych pożółkłych kartek odblokowało pokłady starej wiedzy, która jak się okazało wcale nie zniknęła. Potrzebowałem jeszcze sprzętu do diagnostyki, przynajmniej próbnika stanów logicznych. To jest urządzenie, które sam kiedyś skonstruowałem, wykorzystując do tego stary flamaster (pisak) z pierwszych lat mojej szkoły podstawowej. Niestety ponad 40 letni plastyk rozsypał mi się w dłoni, ukazując swoje wnętrze. W środku był układ scalony, parę tranzystorów i diod świecących. Wszystko połączone pajęczynką cienkich przewodów, które dziś trudno było mi zauważyć, nie mówiąc o ich lutowaniu, czy też naprawie. Nie mogłem uwierzyć, że kiedyś mogłem wykonywać tak precyzyjne prace.

Ogrom mojego zdumienia powiększył inne urządzenie, które skonstruowałem w tamtym czasie – emulator pamięci EPROM. To było kilkanaście układów scalonych, umieszonych w kartonowej płytce wyrwanej z okładki zeszytu, ze stykami wykonanymi z puszki po konserwach mięsnych i połączonych drutem w emalii z przepalonego transformatora. To były takie czasy, że urządzenia konstruowało się z tego co się miało pod ręką. Najlepszym źródłem części elektronicznych były inne, niesprawne urządzenia z których wylutowywało się potrzebny element. W moich pudełkach znalazłem jeszcze układy produkcji radzieckiej, z byłego NRD, Czechosłowacji (Tesla) i oczywiście najwięcej naszego ulubionego CEMI. Zabrałem ich kilka sztuk, z nadzieją, że ruszą.

Po powrocie do domu przygotowałem się do długiej walki z uruchomieniem mojej kopii ZX Spectrum. Sprawdziłem, że procesor wykonywał jakieś działania, zasilanie było w porządku.  Spróbowałem też z inną kostką pamięci ROM. Po jej włożeniu zmienił się wyświetlany obraz – ekran stał się zupełnie biały. Coś się zmieniło! Gdy będąc w zachwycie przesunąłem rękę ponad zlutowanymi układami, na monitorze, jak ze mgły, pojawił się napis © 1982 Sinclair Research Ltd. Każdemu, kto miał dotyczenia z tym komputerem wbił się on głęboko w pamięć. Gdy cofnąłem rękę, napis zniknął, gdy zbliżyłem, znowu się pojawił. Odkryłem, który z układów lubił być dotykany. Rozgrzałem lutownicę i poprawiłem luty jego styków. Problem ustąpił i teraz wszystko działało, jak należy. Zapakowałem płytkę w obudowę i napisałem pierwszy program w języku BASIC, który zmieniał mi kolory ramek ekranu. Wszystko działało bez zarzutu! Wczytałem pierwszą grę, mojego ulubionego PacMana i mogłem ponownie sprawdzić swoją zręczność. Jeżeli ktoś chciałby samemu tego doświadczyć, to polecam stronę freepacman.org

Moja radość z uruchomienia komputera była wielka i chciałem się nią podzielić z innymi, którzy mogli zrozumieć na czym ona polega. Oczywistymi odbiorcami byli moi rówieśnicy, zwłaszcza Ci, którzy także zachwycali się komputerami 8-bitowymi. Moja historia walki także przywołała ich wspomnienia i przez krótki czas znowu byliśmy razem w czasach naszej młodości. Opowiedzieliśmy sobie stare historie związane z naszymi wynalazkami i wspólnym odkrywaniem jak te komputery działają. Na koniec okazywało się, że dziś jest jednak między nami różnica. Dla nich to już były tylko miłe wspomnienia, a dla mnie początek czegoś nowego. Ten powrót do zabawek z dzieciństwa uzmysłowił mi, że być może coś straciłem przez te ostatnie lata życia i zakopałem jakieś swoje talenty, które kiedyś były dla mnie najważniejsze. Podróż w czasie pokazała mi, że sporo osiągnąłem przez te lata, nieźle się też przy tym bawiłem, ale zgubiłem część swojej duszy. Nie wiem do końca jaką, ale powrót do elektroniki był dla mnie jak objawienie. Nie sądzę, że w podróży do dorosłości zmarnowałem ten czas, gdy stałem się biznesowym programistą, ale moje dziecko we mnie domagało się zaopiekowania. Wiem, że w tej dziedzinie nie osiągnę spektakularnych sukcesów, ale chciałbym na nowo nauczyć się lutować współczesne układy oraz je programować. Być może ten projekt z czasem mi przejdzie, ale dopóki tchnie z niego pasja i życie, to warto podsycać ten ogień. Zwłaszcza, że mam teraz ku temu czas i środki.  Jeżeli się uda, to nie będzie to sukces na miarę ludzkości, ale mój własny i mojego wewnętrznego dziecka. Na początek wybrałem do optyka po nowe okulary.