Czas czytania: 2 minut

W czasie wakacji zatrzymaliśmy się na dwa dni w Krakowie, aby móc go pozwiedzać. Tam przeżyłem jedną ze swoich przygód, która dała mi trochę do myślenia.

Postanowiliśmy zwiedzić obowiązkowy punkt wycieczek, czyli Wawel. Żona wyczaiła, że jak pojawimy się tam odpowiednio wcześniej, to nawet uda się to za darmo. 😉 . Dzięki temu tez uniknęliśmy tłoku. Komnaty królewskie w tym dniu były zamknięte, ale udało nam się dostać do zbrojowni. Tam została zebrana kolekcja różnych okazów, począwszy od najwcześniejszych lat, do końcówki XVIII w. Przesuwaliśmy się powoli z sali do sali, a ja coraz bardziej zostawałem z tyłu. Dotarłem wreszcie do sali, w której były prezentowane pamiątki po husarzach, zwłaszcza z okresu wojen tureckich, w których ta formacja osiągnęła tyle sukcesów.

Z zapałem oglądałem zbroje, szable i dotarłem do przepięknie zdobionego siodła, które ofiarował jakiś sułtan z okazji podpisania jakiegoś tam pokoju. I wtedy to usłyszałem! Zamknąłem oczy i zobaczyłem gromadę kawalerii, do uszu wpadł mi tętent kopyt końskich i poczułem zapach traw dzikich stepów. Ojej, pewno naoglądałem się jakiś filmów! Obróciłem się w drugą stronę, a tam w gablocie była oryginalna chorągiew husarska. Znów zobaczyłem, jak powiewa nad oddziałem, wokół wrzawa bitewna, huk i dym wystrzałów. Podszedłem bliżej i zacząłem się uważnie jej przyglądać. W paru miejscach miała dziury i była poszyta. Zacząłem analizować, czy te dziury pochodzą od strzałów, czy też mole je wyjadły. Przykleiłem nos do szyby i stałem tak dłuższą chwilę. Wzbudziło to czujność Pani, która miała zadanie pilnować tych zbiorów. Pewno się ucieszyła, że zaczęło się coś dziać i sama chciała się przekonać, co ja tam widzę. Niestety jej pojawienie zepsuło moją zabawę i postanowiłem się ewakuować. Na długo zapamiętałem to uczucie, że byłem już kiedyś na stepach Ukrainy. Kiedyś może tak, ale teraz mnie tam nie ciągnie. 😉

Chociaż to może być też coś całkiem innego. Podobne uczucia pojawiają się u mnie, gdy widzę jak ktoś z dumą niesie sztandar. Nie jako ciężar, który mu wcisnęli do ręki, ale jako symbol jakiś wartości, które on reprezentuje. Zaczęło się to u mnie pojawiać, gdy nasze dzieci wraz z harcerzami uczestniczyli w Mszy Św. Jak widzę z jaką dumą oni się obchodzą z flagą, to serce we mnie rośnie! Ostatnio, będąc na Mszy podczas pielgrzymki do Trzebnicy nie mogłem się skupić, bo były tam aż cztery sztandary, które odpowiednio były „musztrowane” przez harcerzy. Będąc na takich wyprawach nie lubię obarczać się dodatkowym bagażem i noszenie różnych tablic, transparentów czy figur zostawiam młodszym. Postanowiłem jednak spróbować i ponieść na jednym z etapów flagę Polski. O, jaki byłem z tego dumny!

Czasami mówi się, że patriotyzm to tylko efekt prania mózgu i wmówienia nam, że jesteśmy coś winni krajowi i swoim rodakom. Zupełnie nie pasuje to tego, co w kapitalizmie powinien każdy z nas robić, czyli dbać tylko o siebie, no może i jeszcze o swoją rodzinę. I jakby się tak na chłodno zastanowić, to właśnie tak jest. Tylko jak wytłumaczyć te uczucia, które budzą się na trybunach stadionów, gdy gra nasza reprezentacja i pokonuje Niemców? W takich chwilach człowiek czuje się taki silny, że wraz z innymi mógłby przenieść ten stadion w inne miejsce. Myślę, że taka siła wynikająca z identyfikacji się z jasnymi i czytelnymi symbolami jest darem, który pozwolił całym narodom na przeżycie trudnych chwil w ich historii. Ludzie, którzy są pozbawieni symboli, stają się samotnymi wyspami, które w łatwy sposób można najechać i zająć siłą. Wierzę, że osoby, które są w jakiś sposób emocjonalnie związane będą sobie mogły pomóc w potrzebie. Muszę sobie sprawić flagę Polski i wywiesić ją przed domem, chociażby z okazji 11 listopada.