Gdy dzieci były w szkole podstawowej, często się włóczyliśmy po okolicy, szukając skrzynek geocachingowych. Część z nich znajdowała się w opuszczonych budynkach, czy to domach jednorodzinnych, fabrykach lub bazach wojskowych. Takie miejsca były szczególnie interesujące, ze względu na moc niespodzianek, które tam można było spotkać. Czuliśmy się jak odkrywcy, którzy przenoszą się w czasie i szukaliśmy śladów życia i pobytu dawnych właścicieli czy użytkowników. Często można było znaleźć coś „na pamiątkę”. Czasami były to osobiste rzeczy mieszkańców, np. ich zeszyty szkolne lub stare gazety. Dzięki nim wiele się dowiadywaliśmy na temat ich codziennego życia. Zawsze szukaliśmy ostatnich śladów, aby się dowiedzieć, kiedy ta nieruchomość została opuszczona. Niekiedy była to całkiem świeża sprawa. Po jednych takich odwiedzinach żona zadzwoniła do wodociągów, aby odcięli dostęp wody do takiego domu, bo w jego piwnicy była już spora powódź z powodu odkręconego kranu.
![](https://lazega.in.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2023/09/PXL_20230907_102336740-1024x576.jpg)
Wrzesień w tym roku był bardzo piękny. Lato do końca nie chciało odpuścić. Z tego powodu wybraliśmy się z Olą na jeden dzień w góry, w okolice Chełmska Śląskiego. W tym miejscu czas jakby się zatrzymał. Kiedyś było to kwitnące miasteczko, a dziś wieś, w której ludzie nie bardzo wiedzą z czego żyć. Historia tego miejsca jest tak bogata, że spędziliśmy tam sporo czasu zanim ruszyliśmy w góry. Po drodze zwiedzaliśmy kolejne wioski, pełne opuszczonych domów, kościołów i innych budynków. Niektóre z miejscowości skurczyły się kilkakrotnie, w porównaniu z liczbą mieszkańców w okresie przedwojennym. Zniknęły już te domy, które były w całości drewniane. Miejscowi opowiadali nam, że jak się komuś spalił dom, to po prostu przenosił się do kolejnego. Po wygnaniu Niemców, było pełno niezasiedlonych gospodarstw. O domy w tej okolicy nie dbało się przez wiele lat, bo przecież poprzedni właściciele mogli przecież wrócić. Zmiana ustroju i wejście Polski do UE, też nie było łaskawe dla miejscowego przemysłu. Praktycznie przestał on istnieć.
![](https://lazega.in.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2023/09/PXL_20230907_114111014-1024x576.jpg)
Zaparkowaliśmy właśnie pod taką opuszczoną fabryką. Oli przypomniały się nasze wcześniejsze wyprawy i namówiła mnie, abyśmy przekradli się przez bramę i zwiedzili ten opuszczony budynek. Po wejściu do środka okazało się, że było co zwiedzać! Miał on kilka pięter. Na parterze znajdowała się główna hala produkcyjna, wyżej dział pakowania produktów i kontroli jakości, a na ostatnim piętrze administracja i zarząd. W środku znaleźliśmy całe palety słoiczków i zakrętek do produkcji zniczy na groby. W dziale kadr i księgowości nadal leżą dokumenty załogi i faktury. Ostatnie wskazują na okolice roku 2010 jako ostatniego dla tego zakładu. Dach w wielu miejscach zaczyna już przecieka, niektóre belki stropowe już przegniły. Za parę lat prawdopodobnie zupełnie się zawali.
![](https://lazega.in.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2023/09/PXL_20230907_114818190-1024x576.jpg)
Maszyny zostały wcześniej wywiezione, został tylko napęd windy towarowej. W moje oko informatyka wpadła dokumentacja sieci komputerowej. Serce moje zabiło żywiej, bo rozpoznałem nazwę „Lantastic”. Na przełomie wieków, to był jeden z bardziej udanych i popularnych pomysłów na współdzielenie plików w lokalnych sieciach. To był czas gdy Windows tego jeszcze nie umiał. Używaliśmy go przez pewien czas w naszym studenckim akademiku. To był jeszcze okres, gdy niewiele osób myślało, że za oprogramowanie trzeba płacić. Naszym największym problemem było to, jak się przewiercić do sąsiada i przeciągnąć do niego kabel komputerowy. Stropy w naszym budynku miały ok 50 cm, a więc to nie było łatwe. W tamtych czasach sieć i łączność działała zupełnie na innych zasadach. I wcale nie mam tu na myśli prędkości przesyłania danych, która na krótkich odcinkach wykosiła kilka Mb/s. Lantastic po swojej instalacji domyślnie udostępniał do odczytu i zapisu wszystkie dyski komputera. I mało komu przychodziło do głowy to zmieniać. W całym akademiku, każdy mógł przeglądać dyski kolegów, którzy zresztą chętnie dzielili się ich zawartością! Prowadziło to do ciekawych sytuacji. Np. rzadko kto miał w tamtych czasach napęd dysków CD, który był wymagany przez bardziej zaawansowane gry. Wystarczyło jednak poprosić kolegę, który mieszkał kilka pięter niżej, aby włożył płytę do swojego napędu i przez sieć już można było pograć! Trochę się to czasami przycinało, ale nikomu nie przeszkadzało. Niestety właściciel napędu CD, gdy szedł spać, to wyłączał swój komputer i zabawa nagle się kończyła.
![](https://lazega.in.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2023/09/PXL_20230923_161018090-203x300.jpg)
Podręcznik użytkownika tej sieci zachowałem sobie jako pamiątkę z wyprawy. W domu przeczytałem go z wypiekami, bo oczywiście w moich studenckich czasach nie mieliśmy dostępu do żadnej takiej dokumentacji. Opadły mnie wspomnienia, bo to były piękne czasy! Wszystko związane z Internetem było nowością, począwszy od ciągnięcia kabelków do tworzenia stron WWW. To był też czas pisania pierwszych projektów, miłości oraz szukania swojego miejsca w życiu.
Okazuje się, że dzięki archiwom Internetu można podróżować w czasie i przenieść się do wrocławskiego akademika, do roku 1997. W lipcu tamtego roku, gdy Wrocław suszył się po powodzi, nasz serwer został przeskanowany i zapisany w pamięci Internetu. Jak się dziś wpisze jego adres piast.t19.ds.pwr.wroc.pl w serwisie archive.org, to pojawia się jego dawna strona. Ta z 1997, którą pamiętam, oraz kolejne jej wersje. Ostatnio był widziany pod tym adresem w 2008. Strony domowe użytkowników tego serwera przywołują masę moich wspomnień.
![](https://lazega.in.wroclaw.pl/wp-content/uploads/2023/09/image.png)
Lubię też „urbex” w wydaniu wirtualnym. Czasami wchodzę na serwis, którą kwitł przez lata i został porzucony przez użytkowników. Z wypiekami czytam dawne teksty, komentarze, blogi i przeglądam zdjęcia. Mają w sobie jakąś niespotykaną dziś głębię i otwartość. Dużo z tych serwisów zamknęło się w latach 2016-2018, gdy ludzie przenieśli się gromadnie do Facebooka. Część tekstów można znaleźć tylko w archive.org, ale sporo nadal działa, choć nie są aktualizowane lub są tylko do odczytu. Takim przykładem jest np. portal.tezeusz.pl Czytając blogi użytkowników tego serwisu uświadamiam sobie boleśnie jak zmienił się świat i jak bardzo zubożał nasz język. W ciągu tych kilku ostatnich lat popularność zdobyło pismo obrazkowe oraz śmieszne filmiki. Coraz mniej osób odważa się przedstawić swoją opinię lub elementy z życia prywatnego. Bezpiecznej jest przesyłać informacje tworzone przez innych, niż narazić się na krytykę. Niepokoi mnie też powierzanie swojej „twórczości” ogólnoświatowym serwisom, które mają swoje plany do wykorzystania produkowanych przez nas treści. Dziś, z powodu reklam i narzucających się treści trudno jest mi korzystać z Facebooka. Parę lat temu został zamknięty serwis Google+, co wyraźnie pokazało, że zmonopolizowanie dostępu do treści doprowadza do upadku konkurencji. Stąd tyle „urbexów” w sieci i w wielu z nich dach już „przecieka”. Postanowiłem skorzystać z doświadczania ze starych czasów.
Dysponując teraz szybkim łączem w domu, nie muszę swoich danych powierzać innym. Do szuflady w komodzie włożyłem starą płytkę Raspberry Pi na której uruchomiłem swój prywatny serwer mailowy oraz WWW. Jego konfiguracja zajęła mi parę godzin, ale co to była za frajda! Tekst, który teraz czytasz, dosłownie leży w szufladzie, tylko podłączonej do Internetu. Przynajmniej będę na miejscu, gdy dach zacznie gnić i trzeba będzie go załatać!