Robert studiuje na AWF we Wrocławiu. Mieszka w akademiku, koło Odry, na Wielkiej wyspie. Lubi to miejsce, bo pomaga mu trenować bieganie. Codziennie robi jedno lub dwa kółka wokół wyspy, aby utrzymać formę. Biega po wałach przeciwpowodziowych, na szutrowej drodze. To bardzo popularna trasa dla biegaczy i jedno z ulubionych miejsc niedzielnych spacerów Wrocławian.
Latem ta trasa jest bardzo przyjemna, choć trochę zatłoczona. Jesienią i zimą bywa trochę strasznie, bo jest słabo oświetlona. Biegacze korzystają więc ze światła księżyca lub czołówek. Nigdy jednak nie wiadomo kto wyłoni się z mroku. Biegając tak codziennie zauważył coś dziwnego. W pobliżu wałów znajdują się stare ogródki działkowe, które zostały podtopione od czasów powodzi w 1997. Od tego momentu życie na nich zamarło i nic tam się nie działo. Przynajmniej tak to wyglądało.
Pewnego wieczoru zobaczył, że w jednym z okien altanki pojawiło się niepewne światło, coś jak blask świecy za zasłonką. Gdy przebiegał tam w dzień zaobserwował, że na tej działce zaczęły pojawiać się jakieś „rupiecie”. „Widać, ktoś postanowił zasiedlić to miejsce” – pomyślał. „Pewno jakiś bezdomny, których pełno w mieście i parkach”. Gratów przybywało, pojawiły się nawet stare okna, które ktoś wyrzucił, bo zostały wymienione na nowe „plastiki”. Prywatność zapewniała teraz duża reklama lodów „Koral” rozciągnięta na resztkach siatki ogrodzenia.
Biegając codziennie na tej trasie, zaczął zerkać, co się dzieje na tej posesji. Oczywiście się nie zatrzymywał, ale gdy w niektóre wieczory nie było widać światła w oknie, to czegoś mu brakowało. Przyszła jesień i zima, zbliżało się Boże Narodzenie. Robert, jak większość studentów jechał na ten czas do rodziców. Tam czekała na niego choinka, kolacja przygotowana przez mamę, a pod nią jak zwykle prezenty. Pomyślał, że zapewne znów dostanie sporo słodyczy i parę „ciepłych” rzeczy. Fajnie było być dla kogoś kimś ważnym. I wtedy pomyślał o swoim niewidzialnym towarzyszu z altanki. Nie znali się, mimo, że tak często się mijali. Przed wyjazdem do rodziców postanowił zrobić dla niego prezent.
Tego dnia swój trening rozpoczął od innego punktu. Wstąpił do Biedronki, kupił parę konserw, zupek „chińskich”, słodyczy. Wrzucił też do koszyka parę ciepłych rękawic i zestaw małych świeczek – podgrzewaczy. Pewno się to przyda w takim miejscu w którym nie ma prądu i ogrzewania. Było już całkiem ciemno, gdy zakradł się po płot działki. W oknie altanki widać było blask świecy. Zapatrzony w niego nieopacznie nadepnął na suchy patyk i w tej ciszy trzasnął on z hukiem. Pies na podwórku zaczął szczekać. Szybko powiesił swoje zakupy na płocie, obok furtki i uciekł na swą zwykłą ścieżkę, chroniąc się w ciemności.
Następnego dnia, wieczorem, tuż przed wyjazdem do rodziców, pobiegł swoją ulubioną trasą. W ten dzień w altance także paliło się światło. Nie jedno jak zwykle, ale tym razem wiele małych świeczek – podgrzewaczy.