Czas czytania: 3 minut

Dawno nie miałem już takiej satysfakcji, jak wtedy, gdy pewnego wieczoru w salonie naszego mieszkania w bloku rozległ się ryk łańcuchowej piły motorowej. W pokoju unosił się wtedy zapach benzyny i coraz większe opary spalin. Było potem trochę wietrzenia, ale wszystko wynagrodził radosny pisk żony dochodzący z łazienki. Udało się.

Chodziło o przywrócenie do życia starej piły, którą kiedyś używał teść. Pochodzi jeszcze z ubiegłego wieku i zanim trafiła w jego ręce, dzielnie służyła w zieleni miejskiej. Potem była wielokrotnie przez niego reanimowana, a gdy umarł nie miała już okazji do pracy. Znalazłem ją przypadkowo zakurzoną w starej szafie w garażu. Była jednym z elementów w ważnej dla teścia walce – pozyskiwania drewna.

Teść i jego sprzęt

Mieszkał on w domu, który przy pomocy swoich braci, wybudował dla rodziny. Najważniejszym dla niego miejscem w tym domu był piec. Mimo, że przez okno widział zakłady koksownicze i to paliwo miał na preferencyjnych warunkach, jego ambicją było palenie drewnem. Przez dłuższy czas myślałem, że chodziło mu tylko o oszczędność. Nikt w rodzinie tego nie doceniał. Jednak z wiekiem zaczynam rozumieć, że chodziło mu o coś innego. Szkoda, że dziś nie możemy o tym porozmawiać.
Drewno otrzymywał od kolegów z zieleni miejskiej, którzy przycinali drzewa. Wybór gatunków i jakości był dość przypadkowy. Czasami były to większe kawałki, a czasami trociny. Ten wspólny „drewniany” projekt był ważny dla obu stron. Teść spotykał się ze starymi kolegami, oni pozbywali się problemu, a on mógł oddać się swojej największej pasji – rąbaniu drewna.

To była jego życiowa misja. Nie chciał za bardzo do niej dopuszczać innych. Nie prosił o pomoc nikogo i cieszył się, gdy mu nikt nie przeszkadzał. Drzewo zazwyczaj było zwalane na łąkę przed domem i tam, na oczach całego osiedla domków odbywało się cięcie, rąbanie i łupanie. Wymagało to nie tylko sił fizycznych, ale także psychicznych. Większość mieszkańców patrzyła na ten widok z politowaniem, myśląc, że teścia nie stać na porządny opał. Byli jednak mężczyźni, którzy go po cichu podziwiali. Jego przykład zainspirował niektórych i sami zaczęli rąbać. Nawiązało się między nimi pewnego rodzaju współzawodnictwo.

Wnuki dzielnie asytują

Praca była ciężka. Teść się nie oszczędzał. Nie był podziwiany przez najbliższe otoczenie, które martwiło się, że traci przez to zdrowie. I faktycznie: jego kręgosłup był w fatalnym stanie, płuca zanieczyszczone pyłem z trocin, a na pilarce stracił część palca. Zachował jednak to co było dla niego najważniejsze – męską dumę i własną satysfakcję, że i w tym roku dał radę. W ostatnim roku, na wiosnę, na łące przed domem było już cicho.

Po jego śmierci został zainstalowany nowy piec na gaz i podczas obecnej zimy był on głównym źródłem ciepła w domu. Czasami jednak, gdy byliśmy w odwiedzinach, był on wyłączany, a ja zabierałem się za rozpalanie w starym piecu. I muszę przyznać, że stało się coś nieoczekiwanego – stary piec ogrzewał nas jak nigdy dotąd. Trzymał stałą temperaturę, nie trzeba było dorzucać do niego w nocy. Nikt nie narzekał, że jest za ciepło lub za zimno. Kiedyś zachowywał się zupełnie inaczej i było to częstym powodem niezadowolenia. Czując przyjemne ciepło często myśleliśmy o mężu, ojcu i dziadku, który teraz z nieba czuwa nad swoim piecem. Tylko topniejący zapas węgla i drewna przypomina, że czas się zabrać za robotę.

W tym roku ściąłem starą gruszę, która stała na podwórku. Trzeba ją teraz pociąć i porąbać na kawałki, a szczapy poukładać w piwnicy. Przerwany wątek historii rodzinnej znów powrócił do życia. I mimo, że to nie jest to samo co kiedyś, chciałbym to zrobić tymi samymi starymi narzędziami: naostrzyć siekiery i wypróbować zardzewiałe kliny. W nich zaklęta jest część duszy teścia i wiele dni jego pracy. Myślę, że bardziej to doceni, niż dodatkowe znicze na grobie. I coś czuję, że dla mnie będzie to niezła frajda! W ryku piły łańcuchowej i trzasku upadającego czy rozłupywanego drzewa jest coś magicznego.